wtorek, 8 lipca 2014

O wymaganiach. Trochę jakby feministycznie

Długo pisałam ten tekst. Bardzo długo. Próbując opanować fale mało konstruktywnej i czasem niesprawiedliwej złości. "Wojujący" feminizm ogólnie nieco mnie śmieszy i nieco przeraża. Ale, po dziewięciu miesiącach w ciąży, stałam się feministką przynajmniej w jednej kwestii. Jestem przekonana, że od kobiet ogromnie wiele się wymaga, a równocześnie - w niewielkim stopniu im pomaga. I naprawdę - należy coś z tym zrobić.

1. Kobieta MA być matką. Jeśli nie jest - jest egoistką, hedonistką, opętaną żądzą kariery i wybierającą najłatwiejsze rozwiązania.
O tym, jak ogromnie indywidualną sprawą jest chęć/niechęć/niemożność urodzenia i wychowania dziecka, trochę pisałam już wcześniej tu. "Przymus" macierzyństwa to tak oczywista bzdura, że aż mi się nie chce komentować, chociaż powielana notorycznie (tak, czytuję czasem, dla wzmocnienia działania kawy, ultraprawicowe portale internetowe). 

2. Kobieta w ciąży MUSI na siebie uważać. Nie może pić, palić, niezdrowo się odżywiać, uprawiać sportów, brać leków, denerwować się... Powinna brać witaminy już trzy miesiące przed ciążą, dużo spać, dbać o siebie i zachowywać się odpowiedzialnie, bo przecież jest już matką...
To wszystko prawda. Biologia tak to urządziła, że przez okres ciąży mamy ogromny wpływ na  to, jak dziecko się rozwija. Wpływ ten, rzeczywiście, mają przede wszystkim matki. Większość z nich gotowa jest na niezliczoną ilość wyrzeczeń, żeby zapewnić dziecku jak najlepsze warunki. Czyta, dowiaduje się, dzwoni po lekarzach i nieustannie wsłuchuje się w swój brzuch. Jakby tego było mało - otoczenie bezustannie chce jeszcze czegoś więcej.
Doskonale wymaga się różnych rzeczy od innych . Wygodnie jest wytknąć kogoś palcem, powiedzieć, że jest nieodpowiedzialny i że samemu postąpiłoby się znacznie lepiej, mądrzej, miałoby się więcej siły woli i motywacji. Ale spróbuj nagle, z dnia na dzień odstawić wszystkie używki i przeorganizować styl życia (nawet, jeśli na co dzień żyjesz arcyzdrowo - ciąża może wszystko zmienić. A żyjących arcyzdrowo nie jest wcale tak wielu). Nie usprawiedliwiam upijania się i palenia w ciąży. Nie potępiam jednak żadnej matki, której zdarzyło się "załamanie"...
Od siebie jednak wymagać jest trudniej. Zawsze mnie bawi, jakie to mamy społeczeństwo "za życiem". Najłatwiej jest krytykować. Mnóstwo ludzi gardłuje, jakie to straszne, że kobiety w ciąży palą papierosy. Nie spotkałam natomiast zbyt wielu dbających, żeby samemu nie dmuchać ciężarnym kobietom dymem w twarz, na przykład na przystanku. Ile osób się oburza, jak to nieodpowiedzialne matki narażają swoje zdrowie, robiąc coś, co tym osobom wydaje się niebezpieczne. Bardzo niewiele z nich natomiast dba o bezpieczeństwo kobiet i dzieci, choćby podnosząc tyłek z siedzenia w tramwaju (najczęściej - robią to, o dziwo, panie w wieku +50, od których tę "grzeczność" dosyć trudno przyjąć).
Nie mówię, że matki mają nie uważać, nie dbać, nie starać się. Ale społeczeństwo, także ta jego część, której macierzyństwo "nie grozi", jeśli chce wymagać, powinno, choć w mniejszym zakresie, starać się równie mocno.

3. Ciąża to nie choroba. Zachowuj się normalnie. Kobiety w ciąży oczekują przywilejów i UDAJĄ, żeby traktować je jak święte krowy.
Może i się tak zdarza, nie wiem. Większość kobiet jednak, jeśli czuje się źle, to naprawdę czuje się źle. Ja na przykład spałam właściwie cały czas przez pierwsze trzy miesiące. Mogłam sobie na to pozwolić, bo miałam wakacje, ale rzeczywiście, wyglądało to trochę, jakbym uciekała od obowiązków. Tylko że nie miałam nawet odwagi za nic się zabrać, bo każdy chyba wie, jak wyglądają rzeczy, robione przez osoby, których mózg rozpaczliwie potrzebuje snu. Niektóre kobiety wymiotują w ciąży kilkanaście razy dziennie. To nie jest (przynajmniej - nie zawsze) sygnał tego, że ciąża jest zagrożona i trzeba się położyć do łóżka. To taka wstrętna fizjologia. Której nie da się sobie "wmówić", zresztą wątpię, żeby ktoś próbował. 
Czasami naprawdę chciałabym, żeby mężczyźni mogli zachodzić w ciążę. Nie z jakiejś "mściwości". Po prostu trudno opisać i, dzięki temu, pozwolić zrozumieć to uczucie wzrastającego zmęczenia, ciągłego napięcia, wsłuchiwania się w swój organizm i przeżywania zachodzących w nim, nie zawsze korzystnych i przyjemnych, zmian...
Naprawdę dobrze zniosłam ciążę. Brak mdłości, sprawność do 9 miesiąca, ograniczone zachcianki, żadnych dolegliwości zdrowotnych. Mogłam w 9 miesiącu jeszcze kończyć zdawać egzaminy. Ale nie śmiałabym powiedzieć kobiecie, nawet takiej, która postanowi położyć się na 9 miesięcy do łóżka bez wskazań medycznych, że nie może tego zrobić, bo ciąża to nie choroba...
Matki są roszczeniowe? Wybaczcie porównanie, ale, jako osoba pełnosprawna, nie śmiałabym powiedzieć, że ktoś, kto porusza się na wózku jest roszczeniowy. Nigdy. Nawet, gdyby mi się tak zdawało. Bo po prostu NIE WIEM, czego potrzebuje.

4. MUSISZ karmić piersią. Jeśli natomiast karmisz piersią, to nie możesz...
Powtarza się sprawa z ciążą. Nie karmisz piersią - fatalnie. Jesteś egoistką, która nie dba o zdrowie dziecka. Karmisz - no, to chyba jasne, że musisz uważać na to, co jesz. Najlepiej zakatuj swój wykończony organizm dietą składającą się z gotowanego kurczaka i trzech marchewek, które odstawisz, kiedy tylko dziecku wyskoczy jakaś krostka. 
Mamy znajomą mamę, która karmi już drugą Córeczkę i musi bardzo dbać o dietę, z powodu alergii. Dzielnie prowadzi bloga z przepisami dla mam karmiących małych alergików. Podziwiam i ogroooomnie szanuję takie mamy. Co mają robić? Poświęcają się, bo to najlepsze dla ich dzieci. Same z siebie. I nie narzekają. Ale to jest dowód siły charakteru i determinacji a czasem - po prostu bohaterstwo. Nie norma, którą automatycznie spełniają wszystkie kobiety w każdej życiowej sytuacji.
To, o czym piszę, to nie zachęta do folgowania sobie kosztem dziecka, nie próba przyznania kobietom w ciąży i mamom nieograniczonego prawa do wszystkiego. To tylko prośba do tych, którzy nie wiedzą i wyraźnie nie wyobrażają sobie, jak to jest, żeby trochę ograniczyli swoją potrzebę wydawania wyroków...

5. Po porodzie: wróć do formy w 2 tygodnie, zajmuj się dzieckiem, wróć do pracy/nie wracaj do pracy, wyglądaj kwitnąco, BĄDŹ SZCZĘŚLIWA, jak to nie jesteś?!
Do skończenia tego tekstu skłoniło mnie przeczytanie tego wyznania kobiety cierpiącej z powodu depresji poporodowej. Próbuję sobie wyobrazić co czuła i, kiedy próbuję, robi mi się zimno. Płakałam czasem razem z dzieckiem, bo nie miałam już siły go uspokajać. Miewałam, najczęściej karmiąc nad ranem, myśli, że chciałabym, żeby dało się anulować ostatni rok naszego życia i wrócić do beztroskiego "we dwoje". Było to wstrętne uczucie, miałam w związku z nim ogromne poczucie winy, ale przechodziło. Bo Mała się uśmiechnęła. Bo się przytuliła. Bo tak ślicznie śpi. Nie wiem, co bym zrobiła, gdyby te ważne drobiazgi nie pomagały. A w depresji - nie pomagają. 
A cierpiące matki w wstydzą się o tym mówić, prosić o pomoc. Bo "ideał Matki Polki". Znów wybaczcie analogię, ale jakoś nietrudno zrozumieć piłkarza, który nie strzelił karnego, bo nie wytrzymał presji. Współczuje się mu i kiwa ze zrozumieniem głową. Wiem, karny to nie dziecko. Ale waga sprawy powoduje, że presja jest jeszcze większa. Jasne, że są tacy, którzy walną ten decydujący strzał tak, że bramkarz się nawet nie zdąży obejrzeć. Ale nawet mistrzowie światowej klasy czasem sobie z presją nie radzą. Sportowców się rozumie. Matki - jakoś z trudem...  

Budowanie presji to okrucieństwo. Naprawdę. Buduje ją kultura, społeczeństwo, budujemy ją my same, bo się naczytamy, nasłuchamy, dajemy sobie wmówić. A potem się męczymy, bo boimy się, nie chcemy przyznać, że sobie z wymaganiami nie radzimy albo że nas od nich po prostu trafia szlag. 

[Chętnie (chociaż to chyba nienajlepsze słowo) przeczytałabym podobny tekst napisany męską ręką. O społecznych oczekiwaniach i konstrukcjach, które szkodzą mężczyznom, podcinają im skrzydła i prowadzą do rozpaczy. Bo wiem, że takie istnieją, ale, jako kobieta, tylko przypuszczam, na czym polegają. Chciałabym wiedzieć, jak ich nie krzywdzić, skoro nie chcę, żeby krzywdzono mnie.]

4 komentarze:

  1. :D
    Widzę, że lubisz wszystko w punktach:)
    Mam wrażenie, że każdy kiedyś o tym pisał (ja też: http://takasobiematka.wordpress.com/2014/05/12/dziecko-jest-jak-klub-pilkarski-czyli-statement-iii/), a mimo to nic się nie zmienia - myślisz, że to się jakoś wypiera, jak dzieci dorosną?;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Widzę, że obie lubimy piłkarskie metafory. Twoja - nad wyraz trafna :).
      W punktach, bo mnie to emocjonuje, a jak są emocje, to się i bałagan robi...
      Trochę się boję, że wyprę i zrobię się wstrętną matką/ciotką/babą, co się wtrąca i wie lepiej, więc wolałabym pamiętać. Moja Mama i Teściowa nie wyparły i się hamują (albo nawet nie muszą...) - może idzie nowe ;).

      Usuń
  2. Basiu, z krótkiego doświadczenia bycia mamą wybrałam sobie zdanie, które jest mi największą pomocą w trudnych chwilach z Malutką. Zdanie to brzmi: "To mija." Każdy etap jest etapem, który się kończy i zaczynają się już świetnie przespane noce (11godzin) itd. Ja się żadną presją nie spinam...zupełnie...trochę mnie śmieszą takie ekosupermamy, ale sama nie wcielam miliona zasad w życie, a moja Dominiczka jest dzieckiem radosnym i szczęśliwym tak jak jej mama:)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
  3. Na szczęście, po dzieciach (przynajmniej niektórych) dobrze widać, czy ma się rację ;). Moja Córcia, jako arcypogodna istotka, nie pozostawia mi miejsca na racjonalne, poważne wątpliwości. Ale że ze mnie natomiast jest stworzenie nieodporne na krytykę, to się uwagami nadmiernie przejmuję i wątpliwości jednak miewam. A mam naprawdę życzliwe otoczenie, które mnie zdecydowanie wspiera...
    Gratuluję niezależności i pewności, Moniko, to wielka siła mądrych, rozsądnych Mam!

    OdpowiedzUsuń