niedziela, 13 lipca 2014

Mundialowo - subiektywnie o piłce nożnej, z wiadomej okazji

Jako dziewczynka grywałam w piłkę. W ramach wyróżniania się. Potem doszłam do wniosku, że warto się na tym znać. Żeby nie pytać, jak co druga koleżanka, co to jest spalony i w której drużynie gra ten z gwizdkiem, w ciuchach w śmiesznym kolorze. A później, zostawszy dziewczyną zapalonego kibica - wciągnęłam się ostatecznie. Piłka mnie fascynuje. Pod wieloma, wieloma względami.

Popełniłam nawet kilka artykułów o kulturowym znaczeniu piłki nożnej. Nie tyle sport (chociaż on też, choćby ze względu na swoją szaloną nieprzewidywalność i nagłe zwroty akcji), ale towarzysząca mu kulturowa oprawa, to coś, czemu mogłabym się przyglądać bez przerwy. Uwielbiam emocje kibiców. Fascynują mnie (chociaż to fascynacja pomieszana z obawą i... zdziwieniem) ujawniające się na stadionach atawizmy. Największe wrażenie robi na mnie natomiast mit piłkarskiej gwiazdy - tego współczesnego herosa, rycerza w białych korkach, wykreowanego na bóstwo, obiektu kultu. Człowieka, który ciężką pracę i perfekcjonizm łączy z geniuszem, finezją i nieposkromioną wolą walki. I który z uwielbianego idola w jednej chwili może stać się wrogiem publicznym numer jeden (biedni, biedni Brazylijczycy...). 

Nie mogę się powstrzymać przed przypomnieniem tu małego arcydziełka, stworzonego przy okazji Mistrzostw Świata 2010, przez kogoś, kto był nie tylko sprawnym marketingowcem, ale i bystrym obserwatorem kulturowych zjawisk:

To właśnie jest dla mnie w piłce najciekawsze. A tę reklamę wprost uwielbiam.

Piszę o tym nie tylko, żeby podzielić się emocjami związanymi z nadchodzącym finałem MŚ. Piszę, żeby pokazać, że (uwaga, banał do kwadratu) stereotypy bywają niedobre. Bo jako kobieta orientująca się (z grubsza) w tym, na czym piłka polega, ciągle uchodzę za element egzotyczny. A przecież, przepraszam, penis do tego orientowania się potrzebny nie jest.  Nie chodzi mi o to, żebyśmy, w ramach walki o równouprawnienie, wszystkie siadły z piwem przed telewizorami i śledziły wszystkie światowe ligi. To naprawdę nie musi się podobać. Ale irytuje mnie ten głupkowaty, pokutujący wciąż podział: faceci lubią piłkę i grają w piłkę, kobiety, co najwyżej, mogą pytać, co to jest spalony, żeby im mężczyzna-specjalista (iluż my w Polsce mamy znawców futbolu....) mógł wytłumaczyć. Tylko niech, nie daj Boże, baba nie zada jakiegoś trudniejszego pytania, bo autorytet specjalisty może się nagle zachwiać... Ile ludzkość straciła przez to  zdolnych piłkarek, trenerek-wirtuozek, odkrywczych komentatorek, wybitnych specjalistek, doskonałych arbiterek (chyba nawet nie ma takiego słowa, ech...)?

Czytałam, przy okazji okołomundialowych komentarzy, wypowiedź eksperta, o tym, jak w kontekście mundialu ukazuje się kobiety (zainteresowanych odsyłam tu). Niby nic odkrywczego, ale jeży włosy na głowie. Kobiety-kibicki - brak. Jest natomiast kobieta-cycki (przepraszam, to cytat). Brak nawet kobiety-kumpla. Bo nauczono nas, że jak się jest kumpelą, to już się nie będzie dziewczyną. To nie jest tylko tak, że mężczyźni nie dopuszczają kobiet na stadiony. Jest niestety też tak, że nierzadko kobiety same od tych stadionów uciekają. Bo to głupie. Bo "oni emocjonują się bandą facetów biegających za okrągłym przedmiotem". Bo jest niebezpiecznie, a oni są agresywni. Pewnie, że są tacy, których piłka nie interesuje. I którzy mają słabą tolerancję na kibicowskie przyśpiewki (ja na niektóre też mam). Uwaga - wśród mężczyzn też. Nie zawsze jednak te "przyjazne ignorantki" czy "piłkarskie wdowy" są szczere. Często po prostu tak wypada...

Ale dość tych pretensji. Chciałam tylko sprzedać jedno ze swoich ważnych życiowych doświadczeń: nie warto bać się zerwania ze stereotypem, warto poznać którąś z "typowo męskich" pasji swojego faceta (albo "typowo kobiecych" pasji swojej dziewczyny, oczywiście). Niech to nie będzie piłka, jeśli cię mierzi. Motoryzacja? Sporty walki? Komputery? Wędkarstwo? A może macie jakąś wspólną pasję w stylu "unisex" - tym lepiej. Ale nie uciekajmy od tego, co typowo "męskie" (albo typowo "kobiece") tylko dlatego, że to typowo "męskie" (albo typowo "kobiece"). Ja nie uciekłam (chociaż w niektórych sprawach daleko mi do doskonałości - samochodów się boję, a komputer umiem tylko popsuć). I znalazłam źródło prawdziwych emocji, wielkiej radości i... naukową inspirację!


2 komentarze:

  1. Czytam ostatnio Twojego bloga jako relację z egzotycznego i fascynującego świata :) I nie mogę uwierzyć, bo z każdego posta bije feminizmem, a pamiętam, że zwykle raczej się odżegnywałaś. Mała będzie mieć/ma fantastyczną atmosferę do zrobienia wielkich rzeczy!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bardzo mi miło :). A co do feminizmu - może to tu kiedyś rozwinę, ale dotarło do mnie, że ten sposób myślenia zawsze był po prostu mój. Naturalny. Wyniesiony z domu (miałam chyba spore szczęście). Nie odczuwałam więc potrzeby, żeby go nazywać i klasyfikować, był naturalny, więc po co o niego walczyć? "Poważnie, są w XXI wieku ludzie, którzy tak nie myślą?" Kurcze - jednak są. Niestety.

      Usuń