środa, 18 marca 2015

O naprawianiu komputera młotkiem

Any man who must say, "I am the king" is no true king.
Tywin Lannister, Game of Thrones  


Jestem w stanie (z trudem) zrozumieć rodziców, którym kiedyś zdarzyło się dać dziecku klapsa. Próbuję sobie wyobrazić sytuację spotęgowanej, wszechogarniającej bezradności, na przykład, kiedy dziecku coś zagraża, a, mimo wielokrotnych prób, nie daje sobie tego wytłumaczyć. Klaps, danie po łapach w ogóle nie jest rozwiązaniem problemu i, w takiej sytuacji, wcale nie ma być. To po prostu wyraz niemożności znalezienia innej metody. Zwyczajne przyznanie się do porażki. Jeśli jakiemuś rodzicowi zdarzyło się kiedyś, w chwili wzburzenia, utraty panowania nad sobą, furii czy przerażenia, użyć wobec dziecka jakiejś formy przemocy, chociaż nigdy nie zakładał tego typu "metod", zwykle ma tę chwilę w pamięci i, mówiąc delikatnie, nie jest z siebie dumny. Rozumiem bezradność. Nie pochwalam, absolutnie, mówię wprost - TO ZŁE, ale jednocześnie współczuję, bo zdanie sobie sprawy z tego, że się, w złości, skrzywdziło najukochańszą, bezbronną istotę, musi być straszne. Nie mam w związku z tym bladego pojęcia, co kieruje ludźmi, którzy zakładają bicie (czy inne kary cielesne) jako element wychowania. Przecież to świadczy tylko i wyłącznie o tym, że nie umieją inaczej! Naprawdę? To ma być powód do dumy?

Ludzie, którzy muszą przemocą walczyć o szacunek dla siebie, po prostu na ten szacunek nie zasługują. Kropka. Jeśli posłuszeństwo opiera się na strachu, jest zupełnie nic nie warte. Przestanie się bać (a jest spora szansa, że w którymś momencie, z jakiegoś powodu - przestanie) - przestanie słuchać. Jeśli rodzic zakłada, że należy coś dziecku "wbić do głowy", bo inaczej nie zrozumie, to świadczy to tylko i wyłącznie o rodzicu. Świadczy BARDZO źle. Przykro mi. Dla mnie to prosty i jasny komunikat: nie umiem, jestem bezradny/a, kompletnie sobie nie radzę. Oczekuję od dziecka szacunku, nie potrafię go wzbudzić swoją mądrością/troskliwością/sprawiedliwością/czymkolwiek, nie jestem autorytetem - odwołuję się więc do argumentów siłowych. Bo jeszcze jestem od dziecka silniejszy/a, przysłowiowego dresiarza, który rozwala ostatnią ławkę na osiedlu pewnie bym tak nie potraktował/a. Bo bym się bał/a. Niedostatki intelektualne i tchórzostwo. Przyjąłem/przyjęłam system oparty na zastraszaniu, obawie i lęku, bo brakowało mi innych pomysłów. Nie wiem, jak rozmawiać z dzieckiem, nie mam cierpliwości, żeby mu coś wytłumaczyć, nie umiem przekonać do swoich racji. Zleję i mam spokój, więcej tego nie zrobi. Nie zrobi przy mnie, nauczy się lepiej ukrywać. Nie zrobi do momentu, dopóki nie będzie mogło mi oddać (nie, jeśli nie odda, to nie znaczy, że szanuje, znaczy, że zwyczajnie jest mądrzejsze). Nie zrobi, ale będzie biło innych, bo uzna, że to działa.

Nie zauważyłam, żeby typową procedurą było załatwianie spraw między dorosłymi przy pomocy pięści. Ok, to się, niestety, zdarza. Kiedy ktoś jest zupełnie, skrajnie wyprowadzony z równowagi albo kiedy jest jednostką, którą określa się po prostu jako "bandziora" i kwalifikuje do więzienia. Ośmielę się uznać, że większość społeczeństwa nie uważa, że jeśli tłumaczę sąsiadowi, że dym z papierosów, które pali na balkonie, bardzo mi przeszkadza, a on postanowi nic z tym nie zrobić, mam prawo, przepraszam za kolokwializm, dać mu w pysk. Ba. Gdybym spróbowała, mogłaby mi grozić całkiem dotkliwa kara. Nie mówiąc już o tym, że byłabym w społeczności odbierana jako osoba, która musi odwoływać się do argumentu siły, żeby uzyskać to, czego potrzebuje. Nie wydaje mi się, żeby był to wizerunek, który większość ludzi odbierałaby jako pożądany. A przecież mój sąsiad (hipotetyczny) nie jest ani ode mnie słabszy, ani zależny. Nie kocham go, nie jestem za niego odpowiedzialna, to nie ja mam wpajać mu wartości, nie ja mam go wychować, dawać przykład. Za uderzenie obcego człowieka, nawet takiego, który ciężko nas obraził, możemy po prostu stanąć przed sądem i pójść siedzieć. Nie pozwalamy dzieciom bić się w szkole. Z maniackim uporem przekonujemy, że przemoc to nie rozwiązanie. Że agresja rodzi agresję. A, niestety, są jeszcze dzieci, które po bójce z kolegą dostają... dodatkowe lanie od rodzica. Systemowo, nie w afekcie.

Źródło: https://www.flickr.com/photos/mandyxclear/3461234232, licencja CC: https://creativecommons.org/licenses/by-nd/2.0/

Gdzieś ostatnio przeczytałam, że wychowywanie dziecka przy pomocy bicia przypomina naprawianie komputera przy pomocy młotka. Jasne, że można walnąć pięścią w monitor, jeśli nagle zaleje nas krew na złośliwość przedmiotów martwych. Tylko że nikt nie będzie utrzymywał (poza żartami), że to pomaga albo jest jakieś specjalnie mądre. Zasadniczo - ludzie to robią, a potem jest im głupio. Nic nie osiągają, tylko wyładowują frustrację w sposób, który pozostawia wiele do życzenia. A to przecież przedmiot martwy. Nie boli go, nie czuje, nie cierpi, najwyżej popsuje się jeszcze bardziej. A jakoś dziwnie w internecie roi się od ludzi, którzy uważają, że czującą, myślącą istotę można próbować "naprawić" przy pomocy "młotka". Że nie tylko się od tego nie popsuje, ale wręcz nagle... naprawi? Jest mi ktoś w stanie wyjaśnić, na jakiej zasadzie? Jak niby zachowanie destrukcyjne ma coś konstruować? Dlaczego chce się coś, i to nie byle co, bo charakter drugiego człowieka, budować - rozbijając?

Nie wyobrażam sobie sytuacji, w której mogłabym uderzyć swoje (albo czyjekolwiek) dziecko, nie jestem w stanie nawet o tym pomyśleć, ale Mała ma na razie rok. Postanowiłam sobie, że tego nie zrobię raz, a porządnie, na długo zanim się urodziła, ale, niestety, trudno mi przewidzieć wszystko, co się nam przytrafi. Wiem natomiast jedno i to mogę przyrzec. Jeśli, nie daj Boże, zdarzy mi się popełnienie takiego paskudztwa, to będzie MOJA wina, MOJA porażka wychowawcza i MÓJ ohydny wyrzut sumienia, niezależnie od tego, co dziecko zrobi. Będę się tego wstydziła do końca życia. I o jeden dzień dłużej.

piątek, 13 marca 2015

Groszkoroczek - czyli 12 miesięcy Groszka w skrócie

No tak, roczek Groszka świętowaliśmy dokładnie tydzień temu, a ja dopiero teraz wychyliłam czubek głowy znad sterty uczelniano-zawodowych zajęć (które na własne życzenie zostawiłam sobie na ostatnią chwilę), żeby móc uraczyć Was specjalnym roczkowo-Groszkowym wpisem wspomnieniowym. Postanowiłam nie psuć pierwszych urodzin Dziecka kombatanckimi opowieściami z porodówki (zresztą - relację macie tu, wystarczy). Skupiłam się więc na wspominaniu tej milszej części macierzyństwa - przypominam sobie od tygodnia urywki, obrazki, drobiazgi - to zaskakujące, co człowiekowi zostaje w głowie...

1. miesiąc - marzec - Egzaminy
Od tego najważniejszego, porodowego "egzaminu", przez cały miesiąc jesteśmy wszyscy bardzo intensywnie testowani. Początki w nowych rolach - radzimy sobie, czy nie? Wszyscy, niby mimowolnie, zerkają i robią (mentalne) notatki. Wpada Położna (niezastąpiona) i testuje Groszka. Groszek dzielny, egzaminy zdaje śpiewająco (a raczej wrzeszcząco, ale cóż, inaczej nie umie). Tatuś zdaje egzaminy zawodowe. Mama zdaje egzamin z czekania i niedostawania białej gorączki (powiedzmy, że zaliczony na trzy z dwoma). Ledwo to się kończy - Babcia i Tata zdają egzamin z "Groszka bez Mamy", bo Mama musi jednak wpaść parę razy na uczelnię. Jest trochę napięcia, trochę stresu i trochę obaw. Jednak Mama, wbrew obawom, nie potrafi wcale złościć się na Groszka. Egzamin z nocnych czuwań zdaje bujając się z Małą na krzesełku i wyśpiewując jej litanię słodkich zdrobnień.

2. miesiąc - kwiecień - Patrzę
Groszek łapie kontakt ze światem i obserwuje go z wyrazem skupionego zdziwienia na twarzy. My, gramoląc się powoli ze stresów, łapiemy kontakt ze sobą. Mama raz na jakiś czas może wyskoczyć z domu na zakupy. Odwiedzają nas znajomi. Obchodzimy swoje małe święta. Groszek piecze z Mamą muffinki na cześć Taty. Odkładamy pierwsze za małe ciuszki, i dziwimy się, że Groszek tak szybko rośnie. Groszek STRASZNIE szybko rośnie. Ruszamy w naszą pierwszą wspólną podróż i obchodzimy Wielkanoc w pełnym składzie. Mała się spisuje, ale do czasu, więc ostatecznie powrót od Dziadków jest rozwrzeszczany i kończy się długim, słodkim przytulaniem "skóra do skóry", które przekonuje Mamę, że jest najważniejsza na świecie.

3. miesiąc - maj - Z Przyjaciółmi
Groszek zaprzyjaźnia się z misiem i piłką z maty edukacyjnej, patrzy na nich godzinami i śmieje się radośnie. Mama powoli wraca do myślenia o rzeczach pozagroszkowych i nawet wybiera się na konferencję. Mleko nie zalewa mózgu doszczętnie, a przynajmniej tak się Mamie zdaje. Mama ma pierwszy zastój pokarmu i po przeryczanej w oczekiwaniu na wysoką gorączkę i potworny ból dobie orientuje się, że nasłuchała się zbyt wielu horrorów. Oglądamy Przyszły Nowy Dom Dziadków. Na Dzień Mamy Mama dostaje swój pierwszy prezent i jest bardzo wzruszona. Potem idziemy na świąteczne lody, Groszek ma różową sukieneczkę i prawie potrójny podbródek.

4. miesiąc - czerwiec - Kryzysy i sukcesy
Odwiedzamy Dziadków w Nowym Domu, który jest już zupełnie Ich Nowym Domem. Groszek bawi się swoją pierwszą piłką. Mundial rozpoczyna zresztą na dobre piłkarską edukację Groszka - bardzo z niej oddana kibicka. Walczymy z buntem wózkowym - połowa spacerów odbywa się w nosidełku, co pobudza wreszcie do działania oporny metabolizm Mamy. Przechodzimy też kryzysy kąpielowe, które doprowadzają Tatę do rozpaczy. Groszek jest geniuszem i osiąga różne umiejętności dużo szybciej, niż podają książki (a przynajmniej twierdzi tak Rodzina Groszka). Tata dostaje na Dzień Taty swoją krótką historię tacierzyństwa. Wchodzimy w, jakże godną potępienia, fazę bosych stópek. Groszek chce już normalne jedzenie. Rodzice są twardzi.

5. miesiąc - lipiec - Wyprawy
Po raz pierwszy razem uczestniczymy w Poważnej Uroczystości. Mama przez godzinę podryguje na szpilkach z Groszkiem na ręku (nie, to absolutnie nie była taneczna impreza), po czym z wściekłością ciska w kąt szpilki i do odwołania przerzuca się na martensy. Kupujemy zielone słuchawy dźwiękoszczelne. Spacerujemy po Kołobrzegu z Groszkiem w nosidełku i pokazujemy mu morze, które wcale nie interesuje go bardziej niż woda w wannie. Groszek poznaje gromadę Cioć i Wujków i wreszcie zaczyna bywać na imprezach. Faza bosych stópek trwa. Groszek umie też już wyrazić niezadowolenie, jeśli odbierze mu się coś, co chciałby pomemłać. Po raz pierwszy robi to, kiedy Mama zabiera mu plastikowy breloczek do kluczy. Groszek nadal chce normalne jedzenie. Rodzice nadal są twardzi.

6. miesiąc - sierpień - Osiągnięcia
Groszek nadal jest genialny. Glugla konkursowo. Dopełza do kabli. Wyraża emocje. Czasem przesypia noce. Wchodzi w bliskie kontakty z trawą. Upały znosi lepiej niż reszta rodziny. Wszyscy przypuszczają, że zaraz wstanie i pójdzie, a potem opowie zdaniami o wszystkim co zobaczył. Z tym "zaraz", to średnio prawda, ale nie uprzedzajmy faktów. Mama wraca na basen i wpada w euforię. Groszek zalicza swoją pierwszą, wielką publiczną histerię, kiedy Mama, wraz z obstawą w postaci Dziadków i Cioci, idzie do Fryzjerki. Pani Fryzjerka jest bardzo dzielna i ostatecznie ugłaskuje Groszka, pokazując mu folię aluminiową. Groszek nalega na normalne jedzenie. Rodzice dają Groszkowi normalne jedzenie. Groszek nie tego się spodziewał.

7. miesiąc - wrzesień - Powroty i nostalgia
Robi się trochę chłodniej i jesienniej, mijają wakacje. Mama myśli o powrocie na uczelnię, mocno kombinuje i wcale jej to nie napawa optymizmem. Uczymy się jeść różne rzeczy. Idzie bardzo różnie, najczęściej - bardzo brudno. Przesiadamy się do spacerówki i kryzys wózkowy mija jak ręką odjął - Groszek ogląda na spacerze świat i bardzo go to cieszy. Mama wreszcie łapie rytm dnia, wreszcie wie, kiedy ma pracować, kiedy może odpocząć a kiedy trzeba sprzątnąć. Rychło w czas, bo porządek zaraz ma zostać zaburzony - pojawiają się inni kandydaci do długoterminowej Groszkoopieki. Mama znajduje pierwszego ząbka, smarując dziąsła Dentinoxem. Potem ząbki rosną już jak grzyby po deszczu.

8. miesiąc - październik - Nowości
Groszek zostaje na dłużej sam z Tatą i z Babcią - Mama bywa na uczelni nawet na kilka godzin. Służy to chyba wszystkim, ale przekonamy się o tym dopiero po czasie. Groszek po raz pierwszy lekko zdrowotnie niedomaga. Mama zachowuje się jak histeryczny dzieciak, na szczęście Tata jest obok i ogarnia dwie chlipiące kupki nieszczęścia. Groszek choruje grzecznie i na szczęście - zaraz jest zdrowy. Mama przeżywa co najmniej przez miesiąc. Głupia Mama. Idziemy na basen. Na Groszku robi to zdecydowanie najmniejsze wrażenie. Ze smutkiem, powoli kończymy fazę bosych stópek. Babcie unisono oddychają z ulgą. Mama kończy 25 lat i czuje, że ćwierćwiecze jest naprawdę udane. 

9. miesiąc - listopad - Wyzwania
Czeka nas dużo wypraw i dużo przeżyć, niestety nie zawsze miłych. Groszek wznosi się na wyżyny empatii i zawsze można na niego liczyć - kiedy trzeba, jest wzorem cnót wszelakich. Pojawia się alergia. Mama na pewno znalazłaby jakieś siwe włosy, gdyby nie to, że ma jasne i nie widać. Groszek zaczyna raczkować. Impulsem do tego są wieże z klocków, które koniecznie trzeba zburzyć i kot, którego koniecznie trzeba złapać za ogon, byle mocno, żeby nie uciekł. To jedyny powód, dla którego nie warto tak zupełnie zapomnieć o tym listopadzie. 

10. miesiąc - grudzień - Gwiazdka Gwiazdki
Zaczynamy grudzień chorobą Mamy. Jest wstrętnie, a przecież Mama sobie obiecała, że zadba o świąteczną atmosferę na pierwszą Gwiazdkę Groszka... Mama zadba, oczywiście, ale wcześniej trochę sobie poleży i zorientuje się, że wcale nie jest niezastąpiona. Przy prawie 39 stopniach gorączki i anginie uzna, że to właściwie całkiem dobrze. Groszek pięknie wygląda w zestawieniu z choinką. Występuje codziennie w nowej kreacji i czaruje otoczenie. Zaczyna się też bać różnych rzeczy. Na przykład pluszowej biedronki. Przyczyny do dziś nieznane. Rodzice wykazują się karygodnym brakiem empatii i, na widok Groszkowych lęków, umierają ze śmiechu. Groszek słusznie się gniewa. Biedronka zostaje zamknięta w szafie. 

11. miesiąc - styczeń - Duża Dziewczynka
Sylwestra mamy wyjazdowego. Groszek nawiązuje kontakty z innymi dziećmi i robi w sali zabaw rzeczy, o które Rodzice by go nie podejrzewali, na przykład daje się wozić olbrzymim samochodem. Myszka Miki jest trochę straszna, natomiast krowa, widziana całkiem z bliska - zupełnie nie. Zdobywamy pierwszą śliwę na czole. Groszek uczy się krzyczeć. Mama ciągle nie uczy się krzyczeć na Groszka, więc Groszek trenuje głos w najlepsze. Czekamy na śnieg, ale jakoś go nie widać. Mama się uczy. Dużo mniej niż powinna. Jak zwykle, przypadkiem daje sobie radę. Z przyjemnością pozbywa się "kozy" w postaci książek i kolokwium nad głową i orientuje się, że jej życie wcale nie jest takie straszne. *uzupełnienie dzięki czujności Mamy Chrzestnej* - Groszek zostaje też wreszcie ochrzczony. Przy okazji Mszy pół osiedla dowiaduje się, że Groszek umie bardzo długo i głośno robić "brrrum, brrrum" i że nie da się już go utrzymać w poziomie dłużej niż 20 sekund.

12. miesiąc - luty - Komunikacyjne przełomy
Groszek zaczyna wołać "mniam" na widok Mamy (uczy się także samodzielnie po "mniam" sięgać, co jest zabawne tylko przez jakiś czas). Umie już zupełnie sensownie zawołać Mamę i Tatę (ale absolutnie odmawia robienia tego, kiedy zostaje o to poproszona). Buziakuje nie tylko rodzinę, ale i wszystkie Pluszątka, ze specjalnym uwzględnieniem pingwinka. Uczy się śpiewać. Śpiewa przepięknie. Myli helikopter z wielorybem i jeżyka z pingwinem, co jest, wbrew pozorom, dowodem niezwykłych zdolności kojarzenia (z jakiegoś powodu, helikoptery i wieloryby oraz jeżyki i pingwiny, przynajmniej te znane Groszkowi, mają takie same kształty i kolory). Chodzić nie zamierza. Mama marudzi. Tata próbuję ustawić Mamę do pionu. Mama się daje, ale tylko trochę. Spada śnieg, ale Groszkowi się nie podoba, więc zaraz znika. Mama szaleje z bieganiem i Groszkowi robi się twardo, kiedy próbuje się przytulić. Szykujemy Groszkoroczek. W końcu to już, zaraz...

Nie, to nie jest tak, że to wszystko minęło nie wiadomo kiedy. Doskonale czuję ciężar tego roku. Wiem, że był długi, a czasem nawet arcydługi. Ale ciągle się dziwię, że Groszek już taki duży, już tyle umie, że za małych ciuszków to już naście toreb się uzbierało i że rok temu byłam już w domu i leżałam przy śpiącym Okruszku, próbując skończyć zlecenie jeszcze sprzed porodu. Przyjemne takie powspominanie...


[A w niedzielę trzymajcie kciuki, bo Mama, z okazji Groszkoroczku, rusza na pierwszą w życiu dziesiątkę. Przebiec - pewnie przebiegnie, szału nie będzie na pewno, ale kciuki zawsze się przydadzą!]