czwartek, 17 lipca 2014

Specjalizacja z pediatrii w dobę, czyli o rodzicielskim uczuleniu

Przy okazji dzisiejszego szczepienia (Mała znosi je doskonale, na szczęście). Postaram się lekko, ale sprawa jest poważna. Rzecz będzie o odpowiedzialności (która przytłacza), o lękach (które są irracjonalne, ale przez to wcale nie mniejsze) i o tym, że, gdy urodzi się dziecko, istnieje ryzyko, że kompletnie pomiesza ci się w głowie.

Źródło: https://www.facebook.com/BRZUCHATKI/photos/pb.224952550889040.-2207520000.1405585060./766140770103546/?type=3&theater

Wychodziłyśmy ze szpitala dwie doby po porodzie. Dziecko duże, donoszone, zdrowe, mama błagająca wszystkie możliwe siły nadprzyrodzone, żeby pozwolili wreszcie wyjść do domu (nie, żeby coś złego się działo, naprawdę nie, mama ma po prostu uczulenie na szpitale). Na koniec zbadał nas pediatra. Jestem mu ogromnie wdzięczna, że mnie wypuścił (jedyną z sali). Ale. "Dziecko ma lekką żółtaczkę. Przy takiej jeszcze nie zatrzymujemy w szpitalu. Wiem, że to jest pani pierwsze dziecko i będzie pani trudno to ocenić, ale jakby się zrobiła bardziej żółta, to proszę iść do lekarza." Cholera. Patrzę na to dziecko i diabli wiedzą - żółte, nie żółte, lekarz oglądał w świetle, w łóżeczku już żółte nie jest... Ech. Pogodziłam się z tym i wyszłam do domu. I wpadłam w panikę, kiedy tylko położyłam się we własnym łóżku. Bo nie zrobiłam w tę porodową dobę lekarskiego dyplomu ze specjalizacją z pediatrii. A w końcu teraz tylko ja codziennie patrzę na moje dziecko, to ja oceniam, czy jest żółte, sine, blade czy czerwone. Czy mu się coś odparzyło, podrapało, pobrudziło. Czy ma wysypkę czy potówki, czy skazę białkową. Czy to kichanie to infekcja, suche powietrze czy coś groźnego. Dziecko sprawy nie ułatwia (a może nie utrudnia, bo jakby zaczęło jeszcze mówić, co je boli, to chyba bym oszalała...), bo się nie komunikuje, dolegliwości nie zgłasza, a płacze, chociaż rzadko, to w momentach dość przypadkowych. I w wieku lat 24 robią mi się siwe włosy...

Kiedy co tydzień przychodziła Położna, było jeszcze znośnie. Patrzyła na Małą, mówiła, że ślicznie rośnie, że zdrowa, na kłopoty ze skórką podawała sposoby, które działały prawie natychmiast. Ale potem - cóż, szczepienia są jednak nie tak często. Pomiędzy natomiast - zdarzają się różne rzeczy. A to kaszelek, bo ślina wpada (mama diagnozuje zapalenie oskrzeli i wpada w popłoch). A to katar, bo coś pyli i przeszkadza (mama czeka na wysoką gorączkę i szpital). A to nie taka kupka. A to jakaś plamka. A to za długo śpi. A to za mało... Wchodzi mama do internetu (co wreszcie kiedyś przestanie robić, bo ją to psychicznie wykańcza) i czyta - jak cię coś niepokoi, to idź do lekarza. To jest rozsądne wyjście, ale dla rozsądnych ludzi. Gdybym miała iść do lekarza ze wszystkim, co mnie niepokoi, to moglibyśmy równie dobrze zamieszkać w przychodni. Nie mówiąc o tym, że u lekarza to dopiero można coś złapać... Obejrzy mama telewizję i usłyszy, że zbierają pieniądze na chore dziecko. Najpierw się rozczuli i, czasem, coś wyśle, pomyśli przy tym, że świat jest niesprawiedliwy i brzydki. Ale potem w kółko sprawdza, czy jej dziecko nie jest chore tak samo, choćby to kompletnie nie miało sensu. Wszędzie mówią, żeby rodziców uczulać na niektóre objawy chorób, które trzeba szybko rozpoznać. Ale ja jestem uczulona na wszystko prawie do poziomu wstrząsu anafilaktycznego i już mam trochę dosyć...

Mam wrażenie, że jestem niewdzięczna. Moje dziecko jest Zdrowe (tak, nawet przez duże "Z"). Z podziwem mówią to nawet Babcie, które wychowały po dwójce i, jako Babcie, mogłyby przecież też panikować. A ja, zamiast się cieszyć, że taka zdrowa, bo znamy dzieci w wieku Groszka, które miały już zapalenie płuc albo układu moczowego, problemy po szczepieniach, nie mówiąc już o wszechobecnych alergiach, histeryzuję. Fakt. Histeryzuję. Patrzę w lustro i mówię do siebie (wulgaryzmy pominę): "Opanuj się, durna babo, bo wszystkich zadręczysz". Do porządku przywołuje mnie Groszek, który głośno i wyraźnie protestuje, kiedy po raz setny jednego dnia zaglądam mu do oczka. Pewnie, że to z miłości. Ale to jest jakaś chyba patologiczna miłość, z całym mnóstwem towarzyszącego lęku.

Mama mówiła mi, że to nie mija. Że potem dziecko zaczyna chodzić (i może się przewrócić, rozwalić głowę, złamać kończynę, wpaść pod samochód). Potem idzie do przedszkola (a tam bakterie jak krowy, wirusy jeszcze większe, zanim wejdzie, już jest chore). Potem zaczyna wyjeżdżać na kolonie (o rany, jak myślę o tym, co robiliśmy na koloniach, to chyba zwariuję, ale przecież nie zatrzymam na siłę w domu...) i mieć niebezpieczne zainteresowania, typu na przykład każdy sport, który nie jest szachami. Osiwieję całkiem za jakichś kilka lat, jestem tego pewna. Cieszę się, że w ciąży nie wiedziałam o połowie rzeczy, które mogły pójść nie tak, bo byłabym siwa już teraz. Byłam pewna, że nie będę przewrażliwioną matką. Jako dziecko wypracowałam sobie mechanizm obronny i byłam przekonana, że jeśli moja Mama boi się, że mi się coś stanie, to na pewno akurat to się nie stanie (sprawdzało się, hehe). A teraz - hmmm... Dalej myślę, że, tak jak moja Mama, będę walczyła ze swoim lękiem i zrobię wszystko, żeby nie blokować przez niego aktywności dziecka i jego potrzeby odkrywania świata. Ale niebycie przewrażliwioną robi się, z dnia na dzień i z wiadomości na wiadomości, coraz trudniejsze (ten świat jest naprawdę kompletnie źle urządzony...). I ciągle sobie zadaję pytanie - czy to zaczątki paranoi i czas samej wybrać się do lekarza, czy to po prostu macierzyństwo?

5 komentarzy:

  1. Macierzyństwo bez dwóch zdań, żadna tam paranoja :)) wszystkie mamy małych dzieci Cię rozumieją. Przy drugim będzie łatwiej :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Zeratul: a przy piątym... ;D

    OdpowiedzUsuń
  3. Tak. Mama też mi powiedziała, że mam za mało dzieci. Trzeba sprawę poważnie przemyśleć ;).

    OdpowiedzUsuń
  4. Baśka, zwariowałaś! Jak będziesz we Wrocławiu, odwiedź mnie z Groszkiem...muszę osobiście sprawdzić jak to Ty się tak przejmujesz...bo aż nie do wiary...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Z przyjemnością się spotkamy, wyczuwam u Ciebie wewnętrzną równowagę i spokój, chętnie się zarażę :)! Wybieramy się do Wrocławia w sierpniu, odezwiemy się!

      Usuń