środa, 30 lipca 2014

Nowa, świecka tradycja, czyli - starzejemy się. O Kołobrzegu z Groszkiem

Jeździmy tam od ośmiu lat. Od kiedy zaczęliśmy być parą i wreszcie pozwolono nam na pierwszy wspólny nastoletni wypad. Zaczęło się od szalonych, nieprzespanych nocy, zdartego gardła i kilku dni kompletnie nieracjonalnej polityki zdrowotno-żołądkowej. Od spania na zapleczu sali od matematyki. Od śpiewów o szóstej rano. Patrząc na to z pewną nostalgią stwierdzam, że ten nowy etap, na który teraz weszliśmy, to jednak piękno samo w sobie...

Zabraliśmy Groszka na naszą kołobrzeską "Nadzieję". Wyposażyliśmy się w słuchawki chroniące przed hałasem i w okolicznościowe bodziaki. Zamiast studencko-spartańskiego internatu zmuszeni byliśmy wybrać pobliski pensjonat, choćby po to, by nie urozmaicać współmieszkańcom i tak ciężkich, poimprezowych pobudek. Zamiast drzeć się o szóstej rano, nuciłam pod nosem około północy, przemierzając pokój, bo ekscytacja nie pozwalała Groszkowi zasnąć. I wiecie co? Było cudnie.

Ostatnio natknęłam się w Internecie na dyskusję, dotyczącą urlopów z dziećmi/bez dzieci. Tak. Wyobrażam sobie sytuację, kiedy chce się jeszcze poczuć na chwilę młodym i nieodpowiedzialnym, zostawić swoją małą odpowiedzialność w innych odpowiedzialnych rękach i zaszaleć. Pewnie z Kochanym dojdziemy i do tego, a Babcie z przyjemnością nam to umożliwią. Ale jeszcze nie. Na razie wspólny urlop był wspaniały. Wprowadzanie Groszka w nasz świat - było wspaniałe. Te wszystkie uśmiechy, które otrzymywała i rozdawała - były wspaniałe. To, że mogliśmy przejść się z nią w miejsca, po których kilka lat temu spacerowaliśmy tylko we dwoje, jeszcze nie marząc albo tylko nieśmiało marząc o Rodzinie - było wspaniałe. Jasne, że trzeba było się trochę ograniczyć i nieco bardziej pilnować. Pewnie, że to, co kiedyś było rodzajem prywatnego karnawału, podczas którego wszystko wolno, małego święta, podczas którego świat się zatrzymuje, może być nieracjonalnie i skrajnie niezdrowo, bo to przecież tylko kilka dni, stało się z konieczności spokojną, rodzinną wycieczką. Oczywiście, przychodziło mi chwilami do głowy: "Rany, zamiast polowego łóżka - pokój z łazienką, zestarzałaś się potwornie...". Ale całkiem mi się to starzenie się podoba...

Świetnie było podzielić się ze znajomymi naszym Szczęściem. Cudnie było zobaczyć, że oni też się cieszą, że rośnie nam "nowe pokolenie fanów Kaczmarskiego". Nigdy nie zapomnę, jak niesamowicie słucha się koncertu ze śpiącym Maleństwem przytulonym do piersi. Pokazanie Groszkowi morza, zanurzenie stópki w chłodnej wodzie i otrzepanie nóżek z piasku - to było coś, o czym marzyłam od dawna. A co najważniejsze - fantastycznie było obserwować, że naszej Córeczce ta wizyta w dorosłym świecie również sprawiła radość - że uśmiechała się do wszystkich i obserwowała nową rzeczywistość z szeroko otwartymi oczami. Że znów spotkała się z radosną przychylnością wielu, wielu ludzi.

Pewnie, że nie zdecydowalibyśmy się na taki wyjazd, gdyby Malutka nie była radosnym i pogodnym stworzonkiem. I oczywiście uciekalibyśmy gdzie pieprz rośnie, gdyby tylko okazało się, że Groszek wyraża niezadowolenie i zmęczenie. Ale jestem przekonana, że Dziecko powinno Rodzicom towarzyszyć, na tyle, oczywiście, na ile chce i może. Trzeba pokazywać mu z wielu różnych stron, że świat jest zajmujący, intrygujący, niezwykły i... życzliwy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz