piątek, 1 sierpnia 2014

O tchórzostwie i różnych bohaterstwach

Był w moim życiu długi i ważny etap, na którym czytałam o Powstaniu Warszawskim wszystko, co mi wpadło w ręce, miałam na ścianie mapę wojennej Warszawy i torbę pomalowaną w znaki Polski Walczącej, a nawet pisałam osadzoną w tych czasach historyczną powieść (koszmarnie złą, jeśli spojrzy się na nią z perspektywy czasu). Nie wypieram się i nie wstydzę swojej, graniczącej z  egzaltacją, fascynacji. Myślę, że pozwoliło mi się to stać lepszym człowiekiem, który nie waha się podjąć ryzyka, żeby stanąć w obronie słabszego, podjęłam dzięki temu co najmniej kilka naprawdę dobrych życiowych decyzji. Ale potem, z czasem, wszystko stało się jakoś dużo bardziej skomplikowane...

Nadal podziwiam uczestników Powstania. Jednak to już nie jest nastoletni podziw, któremu towarzyszy próba wyobrażenia sobie siebie w takiej sytuacji. Teraz robię wszystko, żeby nie wyobrażać sobie siebie w takiej sytuacji, bo ogarnia mnie lęk. Paniczny lęk. Robi mi się sucho w gardle, trzęsą mi się ręce i chce mi się płakać. Podziwiam ich więc, bo zmierzyli się z sytuacją, o której nie jestem w stanie myśleć, bo miękną mi kolana. Bo w zderzeniu z nią okazali się Ludźmi, którzy gotowi są oddać życie - za Ojczyznę i za drugiego człowieka. Nie oceniam słuszności decyzji o Powstaniu. Coś "przeczuwam", wiele o tym czytałam, boję się coś twierdzić, z perspektywy tych siedemdziesięciu lat łatwo być mądrym, w każdą stronę. Nie chcę oceniać, bo wiem, że żaden ze mnie w tej kwestii autorytet, skoro wedle wszelkiego prawdopodobieństwa, w razie zagrożenia wojną, uciekałabym z rodziną jak najdalej.
 
Naprawdę. Jeszcze przed porodem, kiedy na Ukrainie zaczęli ginąć ludzie, zapytałam Męża, niekoniecznie w 100% poważnie, ale z pewnością nie żartując: "Czy myślałeś o tym, gdzie, w razie czego, będziemy uciekać?". Nie "czy". "Gdzie". Mamy rodzinę za granicą i wiem, że, w tej chwili, uciekałabym bez wahania, zabierając ze sobą nie tylko Męża i Małą, Rodziców, Siostrę, ale kogo tylko się da. Kiedy tylko zaczęłoby się robić niebezpiecznie. Samą mnie trochę to wyznanie szokuje. Wśród czytających moje wpisy są pewnie tacy, którzy kompletnie się tego po mnie nie spodziewali. Ale nie będę wojowała. Mój Mąż nie będzie wojował. I moja Córka nie będzie wojowała. Nie jestem z tego dumna. Ale niespecjalnie się też tego wstydzę. Bo tu nie istnieje dobry wybór.

Zrobiłam się jako matka bardzo lękliwa. Boję się wielu rzeczy, nie zawsze racjonalnie. Zaczęłam obawiać się o własne życie i zdrowie, chociaż wcześniej bywałam mocno niefrasobliwa. Wiem, że w tej chwili to nie jest coś, czym mogę szafować - że muszę żyć, być silna i zdrowa, bo mam Dziecko, które mnie potrzebuje. Przeczuwam, że żeby chronić siebie i je, byłabym gotowa na wszystko, także na rzeczy skrajnie niemoralne. Nawet jeśli rzuciłoby mi to potem kiedyś w twarz, jako oskarżenie. Przynajmniej mogłoby to zrobić.

Nigdy, zanim sama nie zostałam matką, nie poświęciłam zbyt wiele uwagi Matkom Powstańców i Matkom dzieci, które podczas Powstania rodziły się lub stawiały pierwsze kroki. Mój Dziadek był, podczas Powstania, czteroletnim, chorym dzieckiem w piwnicy. Nigdy nie pomyślałam o bohaterstwie Prababci. Bardzo mi tego teraz wstyd. Teraz to do nich, do tych Matek kieruję cały swój przerażony podziw. Że to przeżyły (jeśli przeżyły). Że dokonywały wyborów, których za nic w świecie nigdy dokonywać bym nie chciała. Że puściły dziecko do Powstania. Że nie puściły dziecka do Powstania. Że wiele z nich musiało znieść niewyobrażalny, przerażający, niepozwalający żyć ból patrzenia na cierpienie dziecka - chorego, rannego, głodnego, przerażonego. To dobrze, że mówi się o nich coraz więcej. Bo bohaterstwo ma różne twarze - czasami twarze Dzieci, ale czasami także - twarze ich, nie zawsze walczących, Rodziców.

1 komentarz:

  1. Basiu, dziękuję za ten post..Aż mnie ciarki przeszyły, kiedy go przeczytałam...Kiedy stajemy się matkami, nasza wrażliwość się wyostrza, a wartość życia nabiera zupełnie nowego, większego znaczenia. Każdego człowieka widzimy wtedy jako syna, czy córkę pewnej matki..która rodziła, karmiła, wychowywała i kochała...

    Zmieniając ton. W zeszłym tygodniu śniło mi się, że podchodzi do mnie facet z pistoletem i mówi, że mnie zastrzeli, a ja mu na to: "Nie możesz, bo ja mam Dziecko".

    OdpowiedzUsuń