środa, 20 sierpnia 2014

Nasze piękne wiejskie wakacje

A więc wróciliśmy. Było trudno (może nie aż tak bardzo, bo miasto przywitało nas miłą pogodą i odurzającym zapachem mirabelek), ale trzeba, cóż... Spędziłyśmy z Groszkiem upojne dwa tygodnie w wiejskim domu Groszkodziadków. I mimo że gdzieś w głębi ducha cieszę się, że przeprowadzka nastąpiła po moim okresie nastoletniego buntu, jestem moim nowym domem rodzinnym naprawdę zauroczona.
 
Spędzanie czasu na wsi sprzyja refleksjom natury wszelakiej. Oto kilka z nich:
  • Żeby móc mieszkać na wsi, trzeba mieć prawdziwy ład wewnętrzny. Tam jest po prostu Spokojnie. Przez duże "S". Nie ma kompletnie nic, co zagłuszałoby to, co dzieje się w głowie. Po raz pierwszy od dłuższego czasu spędzałam chwile (krótkie, bo krótkie, na więcej brakło sił psychicznych) bez komputera/telewizora/muzyki w tle, sama ze swoimi myślami. Do pozostania w tym stanie permanentnie chyba trzeba dorosnąć...
  • Żeby móc mieszkać na wsi, trzeba lubić siebie. I mieć w nosie to, co myślą o tobie inni. Po pierwsze - bo anonimowości nie ma tam ani trochę. Po samotnej wycieczce z Groszkiem do sklepu, złapałam się na tym, że podszepnęłam Tacie, by przy okazji wspomniał w nim coś o moim Mężu (żenada, wiem, jeszcze się uczę). Po drugie - bo cudze bezgraniczne szczęście aż woła o to, żeby je trochę ograniczyć. I nagle otoczenie czuje potrzebę wytłumaczenia ci, że będziesz swoją decyzję przez dojazdy i wiszący nad głową kredyt wyklinał do końca swoich dni. Po trzecie - bo to przecież jasne, że jesteś złą matką, jeśli dziecko jest latem na dworze bez czapki i swetra, a w okolicy pojawiają się KOTY. Szczególnie te KOTY to zło. (Tak, moje Dziecko dotykało kota. Tak, nie pozwalałam na to później, ale raczej ze względu na bezpieczeństwo kota, niż Dziecka. Tak, jestem niedobra, ale uważam, że wystrzelanie kotów albo zaprzestanie wizyt w domu do czasu groszkowej osiemnastki to pomysły jeszcze słabsze.)
  • Żeby móc mieszkać na wsi, trzeba mieć więcej luzu. Ja może się go kiedyś nauczę. W sąsiedztwie są dwie małe Dziewczynki, bardzo kochane. Biegające latem całymi dniami same po ogrodzie. Rozrabiające, taplające się w baseniku, stające na huśtawkach. Przewracające się, wchodzące gdzie nie trzeba i nabijające sobie guzy. Wychowane, a nie wychuchane. Rodzice reagują oczywiście, ale tylko w razie potrzeby. Moja panika z powodu osy, która na moment pojawiła się w pobliżu Groszka w zestawieniu wypada śmiesznie. Co ja zrobię, że w mieście nie ma os ;)?
Nie jestem typem wiejskim i wcale nie jest pewne, czy w ogóle kiedykolwiek dojrzeję do potrzeby posiadania domu poza miastem (jak na razie ciągle bardziej przemawia do
mnie wizja luksusowego apartamentu z jacuzzi, z widokiem na miejskie światła). Ale dwa tygodnie na wsi to rewelacyjny detoks umysłowy. Nowa energia jeszcze się budzi, na razie tłamszona nieco przez Groszka, który wpadł w chandrę po powrocie od Dziadków, ale gdzieś tam na pewno w środku jest :)!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz