wtorek, 26 sierpnia 2014

Młoda, zdrowa, bez nałogów (?) ;)

Wpis "kolonijno-komórkowy" doczekał się bardzo mądrego komentarza. O tym, jak bardzo chcemy oceniać (często negatywnie) to, co po prostu w świecie się zmienia, na naszych oczach (więc brak nam perspektywy) i czego uniknąć się zwyczajnie nie da. Postanowiłam trochę tę myśl rozwinąć. Trochę o tym, od czego jestem uzależniona.

Czy jestem uzależniona od telefonu komórkowego? Od laptopa? Tak. Tak myślę. Mniej więcej w takim stopniu, w jakim jestem uzależniona od lodówki. Prysznica. Kuchenki. Wielu innych rzeczy, których nasi przodkowie nie mieli i musieli sobie bez nich radzić. Jasne, że można trzymać jedzenie na balkonie/w ziemiance/nie trzymać w ogóle, kąpać się w jeziorze i gotować na ognisku. Żeby było śmieszniej - robiłam to wszystko i było, na krótką metę, całkiem przyjemnie i zabawnie. Ale czy to dowodzi tego, że lodówki/prysznice/kuchenki nie są w gruncie rzeczy całkiem dobrym rozwiązaniem? Naprawdę łatwo "uzależnić się" od rzeczy, które ułatwiają życie. Czy to na pewno takie złe?

Tak - wymienione "gadżety" ułatwiają mi życie. Tak - trudno żyje mi się bez nich. Tak - nie uważam, żeby "odstawianie" ich miało jakiś głębszy sens. Nie - myśl o ich utracie nie wywołuje u mnie specjalnej histerii. Tak - zdarzają się sytuacje, w których wywołuje co najmniej irytację. Kiedy mam pracę i pada komputer - wpadam w irytację. Kiedy mam przyjęcie albo sporą ilość mrożonek i pada lodówka - wpadam w irytację. Kiedy muszę się gdzieś pilnie dodzwonić i pada komórka - wpadam w irytację. Jakoś to wszystko zdaje się dość zdroworozsądkowe, jak na syndrom odstawienia. Oczywiście - jakoś kiedyś dało się żyć bez komórki. Jasne. Bez, proszę wybaczyć, kibla, też się dało. Nie wiem, czy to najlepszy argument przeciwko toaletom. Nie - nie mam problemu z wyobrażeniem sobie tygodnia bez komputera/komórki/lodówki/prysznica/kuchenki. Tak - z przyjemnością po tym tygodniu wróciłabym do używania swojego ułatwiacza.
 
Często się o tym zapomina, ale wynalazek druku był uznawany za "dzieło szatana". Zmieniał wszystkie dotychczasowe przyzwyczajenia, rewolucjonizował sposoby przekazywania informacji i, cóż, równocześnie powoli wyjmował nieograniczoną władzę z rąk tych, których pozycja, jako dysponentów tego, co czytane i pisane, była wcześniej niezagrożona. Z perspektywy czasu na przeciwników idei druku (nie zawsze tylko broniących własnego interesu, czasem wskazujących na całkiem realne minusy) patrzymy jak na zupełnych ciemnogrodzian. Problem polega na tym, że, oceniając zjawisko, które powstawało na ich oczach, nie byli w stanie dostrzec wszystkich jego aspektów. Ludzie boją się zmian. Im większe zmiany, tym bardziej się boją. Ja też się boję. To trochę tak, jak obawa przed ciążą czy pojawieniem się dziecka - przecież w moim życiu wszystko się zmieni, jak ja sobie teraz poradzę? No właśnie - poradzisz sobie i świat sobie poradzi, bo radził sobie z dużo poważniejszymi zmianami, niż pojawienie się paru brzęczących, mieszczących się w kieszeni urządzeń. I wiele z nich ostatecznie zmieniło go na lepsze.

Jasne, że uzależnienia są złe. Jasne, że jeśli ktoś szaleje, bo mu się zabierze telefon na godzinę, to warto zastanowić się, czy nie ma jakiegoś problemu. Oczywiście pod warunkiem, że nie zabierze mu się go w momencie, w którym musi wykonać superważny telefon, bo wtedy z pewnością ma problem, tylko nie taki, o jaki nam chodzi.  Nienawidzę, kiedy psuje mi się Internet. Nienawidzę, bo mam nienormowany czas pracy i właściwie w każdej chwili ktoś może chcieć się ze mną skontaktować, a ja nie lubię ignorować ludzi. Może oznacza to, że jestem uzależniona - nie kłócę się. Ale dzięki temu nie muszę 3 miesiące po porodzie zostawiać dziecka na kilka(naście) godzin dziennie, żeby utrzymać rodzinę. Jestem też uzależniona od lodówki (nie mam czasu na codzienne zakupy), od prysznica (bez codziennej kąpieli nie umiem żyć) i od druku (który jest moim podstawowym narzędziem pracy). Nie wymienię tych nałogów lekarzowi (chociaż, gdybym jeszcze kiedyś w życiu, nie daj Boże, miała trafić do szpitala, to może o nich, szczególnie o prysznicu i lodówce, wspomnę...), ale jakoś się ich nie wstydzę. Taka to potworna choroba cywilizacyjna.

A swoją drogą - potępianie różnych wynalazków "bo tak" i "bo młodzież taka zła i nie szanuje" mocno szkodzi merytorycznej dyskusji. Zmiany są nieuniknione i żadne zaklęcia ich nie powstrzymają. Mogą iść w dobrym albo złym kierunku, to jasne. Ale jeśli się je obserwuje, poznaje, rozważa i, czasem, kieruje na właściwsze tory - można naprawdę wiele osiągnąć.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz