piątek, 6 lutego 2015

A moje dziecko (dosta)je słodycze!

To jakieś takie dzisiaj niemodne. Nic chwalebnego, ten wykrzyknik w tytule to tak z przekory. Ale wstydzić się też nie ma czego. To, że Groszek czasem dostanie coś słodkiego, nie oznacza, że wciąga batoniki i landrynki na śniadanie, obiad i kolację, drugie śniadanie, lunch, podwieczorek i właściwie w ogóle w kółko (nie zgodziłaby się na to, woli moje mleko ;)) i że krzywi się na warzywa/owoce/mięso/cokolwiek innego. Rozumiem rodziców, którzy, z różnych powodów, postanowili swojemu Dziecku nie dawać słodyczy. Rodzicielski wybór, nic mi do tego. Ale robienia z tego ideologii i mieszania z błotem tych, którzy postępują inaczej - nie rozumiem. Przecież chyba każdy rodzic dąży do tego, żeby jego dziecko jadło zdrowo i rozsądnie? A jak się do tego doprowadzi - to nie aż takie istotne, prawda?

Fajnie, że coraz więcej osób jest świadomych tego, co zdrowe, a co nie. Że mówi się o tym, że w jedzeniu jest mnóstwo badziewia. Że pilnuje się, żeby dzieci jadły mądrze. Fantastycznie, że są rodzice, którzy żyją superzdrowo i dają dzieciom dobry przykład. Ja nie jestem specjalistką od żywienia ani dorosłych, ani (tym bardziej) niemowląt. Niedawno, bo dopiero po usamodzielnieniu się, nauczyłam się gotować cokolwiek jadalnego. Szału nie ma, ciasta dalej mi nie wychodzą. Na pewno zgadzam się z tym, że dziecko nie potrzebuje do życia szalonych ilości cukru. Zresztą - nasz Groszek, ku zdumieniu otoczenia, za rzeczami bardzo słodkimi nie przepada - słodkimi kaszkami pluje na metry, więc szybko trzeba je było zastąpić niesłodzonym kleikiem ryżowym. Nie mówiąc już o tym, że próby podania jej jakiegokolwiek leku "dla dzieci" (czyli słodkiego jak diabli) przypominają nieco próby podania tabletki kotu. Tak już ma. Woli owocka. Może dlatego nie czuję ze strony słodkości jakiegoś szalonego zagrożenia?


Ja wiem - po co podawać słodycze, skoro Dziecko smaku cukru nie zna i nie potrzebuje? Pewnie, racja - dlatego Mała dostała słodkie, kiedy się już oswoiła z warzywami, owocami, mięsem, rybką, zasygnalizowała swoje smakowe preferencje i dała nam wyraźnie do zrozumienia, że istnieje sporo rzeczy, które je po prostu z przyjemnością. A dlaczego w ogóle dostała? 
  • Bo nie zamierzam przed nią udawać, że u nas w domu nie je się słodyczy (bo się je i to czasem w zdecydowanie nadmiernych ilościach), a równocześnie nie chcę zajadać się na jej oczach ciastkami, mówiąc jej, że ona nie może, bo to niezdrowe. Nie zamierzam też przy dziecku pić alkoholu. Po prostu nie. Już starczy, że muszę jej tłumaczyć, czemu nie może spróbować mojej kawy. Wychowanie bez przykładu jest bez sensu. I na dodatek - kłóci się z moim pojęciem moralności. Jeśli sama - dorosła, świadoma, (podobno) mądra nie umiem czegoś osiągnąć - nie mam żadnych podstaw, żeby wymagać tego od dziecka.
  • Bo uważam, że dziecko powinno powoli poznać wszystkie smaki i nie traktować słodyczy jako jakiejś szalonej atrakcji - w końcu to jedzenie jak każde inne, niektóre słodkie rzeczy są zdrowe, a niektóre kwaśne - niezdrowe, nie ma z czym walczyć. Zresztą, w pewnej chwili stracę kontrolę (stracę na pewno, przecież nie będę za dzieckiem do osiemnastki łazić krok w krok i cenzurować) i wolałabym, żeby Mała nie rzuciła się wtedy na czekoladę jak szalona (bo przecież, przyznajmy, czekolada jest DOBRA i trudno się od niej oderwać), bo mama nie patrzy.
  • Bo nie wierzę, żeby w małym kawałku domowego ciasta lub w biszkopcie była jakaś szalona ilość śmiercionośnych toksyn. Ba, jestem przekonana, że ciasto Babci jest zdrowsze od wielu "kupnych", niesłodkich produktów - przynajmniej wiem, co Babcia do tego ciasta wrzuciła. Zresztą - można upiec ciasto bez cukru, bez masła i bez jakichkolwiek innych niepożądanych dodatków - nawet mnie się kiedyś to udało.
  • Bo nienawidzę gadania o odchudzaniu niemowląt. Przepraszam za ostry ton, ale akurat tego naprawdę nienawidzę. [Nie utożsamiam niedawania dzieciom słodyczy z odchudzaniem dzieci, czy, broń Boże, z niekarmieniem dzieci!] Kiedyś się niemowlęta przekarmiało i było to zdecydowanie złe i niezdrowe. Teraz się coraz częściej niemowlęta odchudza i z pewnością nie ma w tym też niczego dobrego. Nie mówię o stanach chorobowych. Mówię o maluchach, które są naturalnie pulchne i już. Gdzie to mają spalać, skoro dopiero zaczynają porządnie się ruszać? Jasne, że rozsądniej dać jabłko niż batona, to chyba nie ulega kwestii. Ale wmawianie dziecku od maleńkości, że jedzenie trzeba reglamentować, że uczucie głodu jest spoko i że ma być szczupłe, bo się tego od niego wymaga - przecież to jest prosta droga do zaburzeń odżywiania! Rany, mamy to szalone szczęście, że możemy spokojnie wykarmić nasze dzieci (przecież tak wielu rodziców nie ma tego komfortu), a my próbujemy, bez wskazań medycznych, ograniczać im jedzenie?! Kiedy gdzieś czasem natrafiam na pytania, jak odchudzić niemowlę (o wadze w górnej granicy normy lub z lekką nadwagą, nie chorobliwie otyłe), od razu mam ochotę swoje, jak najbardziej dożywione i dobrze wyglądające, dopchnąć jakąś szaloną porcją ciasta, tak w ramach przekory ;).
  • Bo, chociaż to nie jest argument merytoryczny, jadłam słodycze i żyję. Moja Siostra jadła - i żyje. Jemy wszystko. Uwielbiam słodycze. Uwielbiam warzywa. Uwielbiam owoce. Uwielbiam kasze, ryby, chude mięso. Nie mam żadnych problemów z wagą, nie mam żadnych problemów ze zdrowiem (BO SIĘ RUSZAM, jeśli można zrobić ideologię z niejedzenia słodyczy, to z nakazu ruchu też można). Ze względu na (rozsądne) reglamentowanie słodyczy w domu rodzinnym (i stanowczy wymóg dzielenia się), zachłysnęłam się po wyprowadzce tym, że bywam długo sama  i mogę wtedy na obiad wciągnąć tabliczkę czekolady i paczkę cukierków, zapić colą i nic nikomu do tego. A potem mi się to po prostu znudziło. Teraz wolę kupić winogrona albo jabłka, wodę mineralną i ugotować zupę-krem.
  • Bo wszystko jest dla ludzi. Tak uważam. Ważne jest, żeby jeść zdrowo, rozsądnie, z umiarem, smacznie i przyjemnie. Od wszystkiego, niestety, można się także pochorować. Mamy w rodzinie Pasjonatkę, która odżywia się bardzo zdrowo, bo ją to fascynuje i to lubi (zawsze ją podziwiałam, bo gotowała oddzielny obiad dla siebie i oddzielny dla męża i synów, którzy zjeść lubią i jakoś nie przypominają królików, które wyżyją na "samej sałacie"). Ma ona równocześnie słabość na przykład do... kiszonych ogórków albo kapusty. Potrafi je przedawkować i kiepsko się po nich czuć. A takie przecież zdrowe!
  • Bo to nie jest warte walki. Warto, owszem, wykształcać u dziecka dobre nawyki - niech wybiera to, co zdrowe, żeby później nie musieć walczyć z nadwagą. Niech więc nie wsuwa bez sensu wszystkiego, co wpadnie w ręce. Ale też - niech zna smak słodyczy i umie się zatrzymać po kostce czekolady, zamiast zjadać tabliczkę dziennie, bo nareszcie może, bo nikt nie patrzy. Niech się rusza, bo to miłe, przyjemne, bo sport kształtuje postawy i jest świetną rozrywką. Niech nie rozpacza, że zjadło ciastko, tylko niech wie, że potem na kolację sałatka, a rano do szkoły spacerem, zamiast samochodem. I niech się akceptuje i lubi, cholera, nawet z fałdką na brzuchu, cellulitem, dużym tyłkiem i szaloną ochotą na słodkie!
/Aha. Babcie, które dają dzieciom słodkości wbrew zakazom rodziców (i w ogóle, w jakikolwiek sposób podważają rodzicielski autorytet, nawet nieświadomie) robią, pewnie w bardzo dobrej wierze, zdecydowanie krecią robotę. Tylko to temat na inny post./

[Tekst trochę zainspirowany tym. A może raczej - publikacja zainspirowana, bo temat za mną chodził od dawna, tylko trochę się bałam, że wsadzę kij w mrowisko.]

2 komentarze:

  1. Co do kreciej roboty dziadków, że się tak do końcówki przypierdziele... to mnie szlag trafia. Bo im się wydaje, że dobrze robią - niestety to pokolenie nie ma naszej świadomości. I gdy widzę, jak siostrzeniec gryzie marchewkę i wypluwa, a babcia w zamian daje ciastko i mówi 'to zjedz ciasta' ...to nie jest to nic dobrego!
    Co do powyższego tekstu, wszystko mądrze zrobione - najpierw warzywa, owoce itp. Potem coś słodkiego, inaczej się nie da. Dziecko, chcemy czy nie chcemy, w końcu trafi na słodycze i lepiej, żeby dostało je od nas i nauczyło się jak je jeść, bo to też ważny temat :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jak najbardziej się zgadzam, właściwie nawet nie ze względu na cukier jako taki, ale na to, że potem strasznie trudno musi być wyprostować takie: "No, ale babcia powiedziała, że mogę", zachowując swój autorytet i nie wyrządzając szkody pozycji babci. Nasze Babcie na szczęście są pod tym względem nawet bardziej rygorystyczne niż ja ;).

      Usuń