wtorek, 27 stycznia 2015

Przytyłaś w ciąży? BŁAGAM - nie przejmuj się!

O (nie)tyciu w ciąży można się w Internecie naczytać. Sporo całkiem sensownych porad, dotyczących tego, jak nie zafundować sobie problemów zdrowotnych związanych z (nie)przytyciem i jeszcze więcej tryumfalnych/panicznych relacji matek, które (nie)przytyły. Na szczęście większość radzących wie, że w ciąży NIE WOLNO się odchudzać. Niewiele osób jednak pisze o tym, że to, że przyszła mama przybiera na wadze jest normalne, biologicznie uzasadnione, przydatne i nie powoduje automatycznie żadnych końców świata ani rozpadów związków. A może po prostu na żaden taki tekst nie trafiłam? A szkoda, bo pewnie szybciej otworzyłyby mi się oczy. Dlatego, jeśli martwisz się ciążową tuszą, bardzo serdecznie Cię proszę, jako stosunkowo "świeża" mama - po prostu przestań. Z doświadczenia - słowo daję, nie ma czym.

Nie zawsze byłam taka mądra. Ba, w ciąży zupełnie nie byłam taka mądra. Mamie, która powtarzała mi, że obiecuje, że wrócę do "normalnej" wagi, nie wierzyłam - ona wróciła, ale przecież (powtarzałam sobie) w obu ciążach miała dramatyczne sensacje żołądkowe (ja NA SZCZĘŚCIE nie miałam) i tyła tylko w granicach 10-12 kilo. Z jednej strony wiedziałam, że mój organizm daje mi sygnały, czego i ile potrzebuje i że jeśli na nie odpowiadam, czuję się dobrze i zdrowo (tak, miałam to szczęście, że chciało mi się warzyw i owoców mniej więcej tak samo jak czekolady, nie chciało mi się natomiast prawie wcale "śmieciowego" jedzenia, a od chipsów mnie wręcz odrzucało), z drugiej - automatycznie weszłam w tryb kontroli wagi. Bo przecież ciągle mnie ktoś pyta, ile przytyłam, ciągle mnie ważą, oglądają, szukają brzucha, chociaż wytrwale powtarzają: "Nic nie widać, taka szczupła jesteś, ślicznie wyglądasz..."; a inne mamy bezustannie dyskutują o tym, jak i kiedy zrzucą to, co w ciąży przybyło...


Skończyło się na tym, że do porodu jechałam o 20 kilo cięższa. Czułam się jak wieloryb i było to uczucie dramatycznie przesadzone. Będę się upierać i uprzejmie proszę wyprowadzać mnie z błędu tylko w prywatnych wiadomościach - nie wyglądałam niedobrze. Zaokrągliłam się i tyle. Dlaczego więc, skoro, jak rzadko, pozostawałam w zgodzie ze swoim organizmem i nie wpadałam w rozpacz patrząc w lusterko (i, oczywiście, nie miałam lekarskich zaleceń ani ostrzeżeń, w dziedzinie ciążowej wagi), w ogóle zastanawiałam się nad swoją tuszą? A, bo taka moda, przyszłe matki w kółko o tym, jeśli nie o mdłościach, zachciankach, wózkach i dramatycznych historiach z porodówek. Licytacja na kilogramy. Głupia moda. Dajcie spokój!

Obżeranie się jest niedobre. W ciąży, nie w ciąży - jest niedobre. Boli potem brzuch, ma się trawienne przygody - generalnie, pomysł słaby. Tylko że, taki banał powtórzę, wszystko w nadmiarze jest niedobre - równie dobrze można się pochorować od wody, jeśli się przesadzi. 
Ruch  natomiast jest dobry. Po prostu. Endorfiny i tak dalej, same plusy.
Jeśli o tym pamiętasz i jeśli z jakiegoś powodu MEDYCZNEGO nie musisz w ciąży mniej lub bardziej rygorystycznie pilnować wagi - wyluzuj, bo...

Złote rady są, jak zwykle, złote, tylko że nie zawsze łatwe do wprowadzenia w życie. Bardzo chciałam być aktywna w ciąży. Uwielbiam sport. Jeszcze w pierwszym trymestrze dokładnie poczytałam, co mi wolno. I, powiedzmy sobie prawdę, wolno niewiele. To znaczy, wolno właściwie wszystko, tylko każda z możliwości jest opatrzona stertą różnych "ale". A jak ktoś jest w pierwszej ciąży, z natury niespecjalnie lubi ryzyko a i lekarz raczej zachowawczy - każde takie "ale" to spora przeszkoda. Zostały mi spacery. Chodziłam, dopóki mogłam. Jak zaczęłam dyszeć jak parowóz, kołysać się jak kaczka i mieć zawroty głowy - odpuściłam. Nic za wszelką cenę. 
Racjonalne odżywianie to generalnie słuszna idea. Niestety, miewałam w ciąży dni szaleńczych ataków głodu i dni, kiedy mogłam najeść się jednym jabłkiem. Nie miało to nic wspólnego z racjonalnością. Pozwoliłam jednak swojemu organizmowi trochę sobą porządzić (pewnie bym się trochę ograniczyła, gdybym miała zupełnie szaleńcze zachcianki i pomysły, ale obyło się bez nich). Jadłam właściwie co chciałam, kiedy chciałam. I całkiem dobrze na tym wyszłam.

Poród jest prawie jak maraton. Z jednej strony - oczywiście trzeba się do niego przygotować kondycyjnie, dlatego warto ćwiczyć. Z drugiej - nie można się przed startem katować dietą! Rodziłam 24 godziny - 24 godziny intensywnego wysiłku, właściwie bez chwili na regenerację. Wyszłam ze szpitala o ponad 10 kilo lżejsza. Nawet nie chcę myśleć o tym, ile spaliłam kalorii. Kiedy tylko mogłam - od razu rzuciłam się na jedzenie, zjadłam nawet lodowaty szpitalny rosół.
Zaraz po wyjściu ze szpitala straciłam natomiast apetyt i przez miesiąc jadłam z rozsądku, dzięki intensywnym naciskom Mam i Męża. To był tylko taki "kaprys" organizmu, czasem dzieją się rzeczy znacznie poważniejsze. Piszę o tym, bo - chociaż życzę wszystkim czytającym (przyszłym) Mamom cudnych, błyskawicznych, bezbolesnych porodów i żadnych późniejszych komplikacji - może być różnie. Może się okazać, że odłożony "tłuszczyk" bardzo Ci się przyda jako rezerwa. Na czas porodu i na potem, bo...

Dziecko też jest jak maraton. Codziennie. Po pierwsze - być może będziesz chciała karmić piersią. Wtedy Maluch wysysa wszystko. Do 6 miesiąca życia Groszka wydawało mi się, że to mit, bo Mała wsuwała jak złoto, a waga w pewnym momencie stanęła na 63 i przez jakiś czas ni diabła nie chciało być mniej. To się zdarza - mi wystarczyło lekkie pobudzenie metabolizmu - kilka zupełnie dobrowolnych wycieczek na basen. A potem przyplątała się infekcja, schudłam 3 kilo w tydzień, wróciłam do wagi z wczesnego liceum i nagle przestało być wesoło. Gdybym nie miała ciążowych rezerw - wyglądałabym (i - przede wszystkim - czułabym się) niezdrowo. A przecież chcę dalej karmić i pewnie jeszcze schudnę, chociaż już odkrywam niektóre swoje "nagle-widoczne" kości. 
Po drugie - nie posiedzisz sobie przy Maleństwie zbyt długo - trzeba podnieść, przytulić, ponosić, pobujać, wyjść na spacer, dogonić - będziesz to robić długie miesiące, jeśli nie lata - taki darmowy, bezustanny fitnesik. Ile razy dziennie podnosisz dziesięciokilogramowy hantelek? 
To nie w ciąży, a potem zdarzy Ci się nie dojeść (bo Małe się przy obiedzie nudzi, bo to by chciało, a nie może, a tego nie możesz Ty, bo karmisz), zdołać zjeść śniadanie (albo choćby wypić kawę) dopiero w południe i musieć podzielić się czekoladą z kolejną osobą. Trzeba się na to przygotować!

To nic takiego. Naprawdę. Ja wiem, że "telewizja nas bombarduje" i w ogóle, kult ciała, płaskiego brzucha i fit-mamy. Przecież sama się na to złapałam. Ale to nic takiego. Pamiętaj zresztą, że Twoja ciążowa waga to też waga dziecka i "osprzętu" - już zaraz po porodzie będziesz sporo lżejsza (to strasznie nieuczciwe, że od wagi wpisywanej do karty ciąży nie odejmuje się wagi Malucha ;)). Jeśli nie masz prawdziwych kłopotów ze zdrowiem z powodu nadwagi, dodatkowy wałeczek czy lekki cellulit to drobiazg. Naprawdę. Możesz się ich pozbyć, jeśli zechcesz. Ale nie jest to nawet w 80% tak istotne, jak Ci się zdaje. I jak mi się zdawało. Samo zniknie. A jak nie - o rany, co z tego?!

2 komentarze:

  1. Ten komentarz został usunięty przez autora.

    OdpowiedzUsuń
  2. Aneta Krzyżak6 stycznia 2019 09:29

    Ja również jak była w ciąży to przytyłam i myślę, że to jest całkiem naturalne. Mi bardzo w tym okresie pomógł kalendarz https://plodnosc.pl/kalendarz-ciazy/23-tydzien który pozwalał mi zrozumieć co się dzieje właśnie w moim organizmie. Myślę, że właśnie nie ma co się przejmować, gdyż odrobina ćwiczeń i można dojść do sylwetki sprzed ciąży.

    OdpowiedzUsuń