środa, 24 września 2014

10 najmilszych niespodzianek

Ostatnio było strasząco-ponuro, dzisiaj będzie radośnie i optymistycznie. Bo, jak już wspomniałam, jako matka Dziecka-Bardzo-Zbliżonego-Do-Ideału, mam naprawdę całkiem nietrudne życie i muszę publicznie to przyznać, żeby nie wyjść na niewdzięczną. Jeśli ktoś Wam mówi, że kiedy pojawi się dziecko, Wasz świat wywróci się do góry nogami - prawdopodobnie ma rację. Ale jeśli przy okazji straszy, że nie będziecie za często spać i jeść, a prysznic to w ogóle tylko wtedy, kiedy znajdziecie całą armię babć/cioć/koleżanek do pomocy - może racji nie mieć. I tego Wam życzę! Oto moich 10 najmilszych macierzyńskich niespodzianek.

1. Brak ciążowych dolegliwości
Okazuje się, że ciąże bezproblemowe istnieją. Moja taka była. Żadnych mdłości (a w genach je mam, i to jakie), zachcianki - zdecydowanie do opanowania, kłopoty z poruszaniem się - tylko na końcu, brzuch - niezbyt wielki, mimo słusznych rozmiarów Groszka. Co więcej - z kłębka nerwów, który martwi się dosłownie wszystkim, na tych 9 miesięcy stałam się niemal stoikiem, jeśli chodzi o wszystko, poza dzieckiem. Mój Mąż poznał, że coś jest nie tak, kiedy, jeszcze nie wiedząc o istnieniu Groszka, poszłam na rozmowę na studia doktoranckie i zamiast histeryzować pod drzwiami czytałam jeszcze książkę dla rozrywki, a po wyjściu stwierdziłam, że było dobrze, zrobiłam co mogłam i zobaczymy, co powie komisja ;). Żeby nie było tak różowo - wszystkimi badaniami, wynikami i problemami Malutkiej stresowałam się bardzo i robiłam się wtedy dość żałośnie bezradna, ale cóż, nie można mieć wszystkiego ;).

2. Połóg
Poza tym, że musiałam odczekać 6 godzin zamiast trzech, zanim podniosę się po porodzie z łóżka, bo miałam ciśnienie za niskie nawet jak na mnie, do sprawności fizycznej wróciłam właściwie natychmiast. Przewijałam, nosiłam, siedziałam (mimo rany po nacięciu, zszyto mnie ładnie i fachowo i zapomniałam o tym w ciągu dwóch-trzech tygodni) i jadłam z apetytem już kilka godzin po porodzie, a w tydzień po, gdyby nie pozostałości brzucha, pewnie trudno byłoby poznać, że niedawno rodziłam i że poród naprawdę dał mi w kość. Poczekałam posłusznie ze sportami 6 tygodni, ale miałam na nie ochotę znacznie wcześniej ;). Tak też może być!

3. Karmienie piersią
Byłam co do tego pełna obaw. Na pytanie, czy będę karmić, odpowiadałam zawsze: "Chciałabym, jeśli się uda..." (ripostę: "Nie, głodzić" poznałam niestety za późno). Bałam się, że będę miała kłopot z przystawianiem, że Groszek nie zechce jeść, że będzie głodna, że trzeba będzie przejść na butelkę, a z moim roztrzepaniem i skłonnością do niechlujstwa to przecież grozi zatruciem pokarmowym... Jasne, że na początku przystawiałam dziecko groteskowo niesprawnie a karmić na siedząco nauczyłam się dopiero po miesiącu. Problem z pękającymi brodawkami prawie zaprowadził nas na pogotowie, bo Małej ulało się moją krwią. Prawda jest taka, że na przez chwilę myślałam, że te trudności nigdy się nie skończą. Ale Mała od początku je z apetytem, laktacja szybko się unormowała, a ja teraz jestem tak sprawna, że mogę właściwie spacerować z Groszkiem przy piersi. Oczywiście - może być ciężko albo po prostu się nie dać. Ale może być też całkiem miło i przyjemnie.

4. Sen
Groszek ma ponad pół roku. Od czasu dwóch dób porodowych nie miałam jeszcze nieprzespanej nocy. Owszem, Mała budzi się na karmienie (czasem jeszcze po kilka razy) i, owszem, jest to męczące. Ale można się przyzwyczaić. Nawet jeśli budzi się około drugiej, w świetnym humorze, i przez godzinę rozkosznie gaworzy, nie zamierzając wcale zasypiać albo jeśli budzi się z płaczem, bo miała zły sen i trzeba ją utulić. Już nie potrzebuję dosypiania w dzień, staram się tylko tak zorganizować czas, żeby móc się w miarę szybko położyć. Co pomaga? Niezmuszanie dziecka do spania - po 20 minutach usypiania jestem zmęczona dużo bardziej niż po godzinie przysypiania przy bawiącej się w łóżeczku Małej. I dobry układ z Tatą - nasz, jako że wstaje do pracy, bierze Małą i szykuje się razem z nią, co pozwala mi chociaż trochę odespać nocne karmienia.
 
5. Czas dla siebie
Naprawdę, nie mogę narzekać. W dzień Groszek często sypia w nosidełku - mogę wtedy posprzątać, ale też poczytać, popisać, popracować albo nawet się przespać. Babcia chętnie pomaga, nie mówiąc już o Mężu, dzięki któremu mam czas i na basen, i na ciepłą kąpiel, i na poczytanie blogów, i nawet na bezsensowne lenistwo. Na spacery lub do sprzątania wyposażam się w audiobooki i mam chyba nawet więcej wolnego czasu niż wtedy, kiedy studiowałam trzy kierunki na raz ;).

6. Życie towarzyskie
Fakt, można mnie nazwać "ludziosceptyczką". Oczywiście, istnieją osoby, z którymi uwielbiam spędzać czas, ale moje potrzeby towarzyskie nie są szczególnie rozbuchane. Nie znaczy to jednak, że ich wcale nie ma i że czasami nie dokucza mi samotność. Ale okazuje się, że Groszek to stworzenie bardzo społeczne i lubi i imprezy, i gości na Lidze Mistrzów, i duże rodzinne zloty. Z niewielu rzeczy muszę rezygnować, a na ploteczki (niestety, z przyczyn geograficznych, najczęściej wirtualne) z przyjaciółkami miewam teraz nawet więcej czasu i ochoty!

7. Cierpliwość do Groszka
Jestem nerwusem i choleryczką. Łatwo się wściekam i raczej nie mam w zwyczaju tłumić emocji. Trochę się bałam, że będzie mi się zdarzało na Małej wyżywać i do końca życia sobie tego nie wybaczę. O dziwo, poza krótkimi chwilami bezradności, mam do niej całe morze cierpliwości, prawdopodobnie zaoszczędzonej przy okazji kontaktów z innymi ;). Nigdy sobie nie wyobrażałam, że będę w stanie przez godzinę wymyślać nowe zabawy, żeby urozmaicić marudzącemu dziecku podróż samochodem albo że dam radę przez kilkadziesiąt minut śpiewać tę samą kołysankę. Ciekawe, kiedy mi to minie...  

8. Macierzyńska intuicja
Fajnie jest się przed porodem wielu rzeczy dowiedzieć i nauczyć. Mam jednak wrażenie, że wszystkiego nauczyć się nie da i że każda mama przed narodzinami ma obawy, czy ze wszystkim da sobie radę, czy nie skrzywdzi, czy nie zaniedba czegoś ważnego... Coraz częściej się przekonuję, że warto ufać macierzyńskiej intuicji. Że nawet nie tyle wiem, co wyczuwam, czego Mała potrzebuje, co jej dolega, na co ma ochotę i co sprawi, że wyciszy się i uspokoi. Że dobre rady są dobre, ale to, co same czujemy - lepsze. I że czasem można po prostu zaufać sobie, a efekty będą zdumiewające.

9. Ludzie
Mój "ludziosceptycyzm" został po narodzinach Groszka wystawiony na ciężką próbę. Jeśli w czasie ciąży bywało różnie (nie będę marudzić na nieustępujących akurat mi miejsca w tramwajach lub urządzających sceny, że siedzę, bo czułam się w ciąży naprawdę nieźle i to nie był duży problem, ale w tej kwestii, jako społeczeństwo, mamy jeszcze dużo do zrobienia), to teraz, kiedy Groszek ma już te swoje śliczne oczka i milutki, choć bezzębny, uśmieszek, pozytywne impulsy płyną do nas z każdej strony. Ludzie pomagają, zagadują, uśmiechają się, podziwiają. Jeśli nawet coś komentują, to raczej przyjaźnie, z troską (chociaż za to: "czy nie jest jej zimno?" mam czasem ochotę gryźć). 
Choćby dzisiaj - byłam zmuszona nakarmić małą na samym środku galerii handlowej (nie było żadnej wolnej, ustronnej ławki ani kącika do karmienia, cóż, zażenowana nieco wyjęłam chustę, usiadłam i nakarmiłam, gdzie się dało) i otrzymałam tylko kilka przyjaznych uśmiechów. A potem, w tramwaju, pewien miły Pan, który spodobał się Groszkowi na tyle, żeby miała ochotę go pozaczepiać, uratował mnie przed poważnym protestem z powodu udaremnienia ostatecznej konsumpcji biletu.

10. GROSZEK
Zaskoczyło mnie ogromnie, jak bardzo można pokochać dziecko. Jak nadzwyczajnym i niemożliwym do opisania jest moment, kiedy je widzisz i wiesz, że jest twoje, że nosiłaś je pod sercem a teraz możesz wreszcie je przytulić "na zewnątrz". Że potem, nawet po najcięższym dniu, można się jeszcze rozczulić, bo tak słodko śpi w łóżeczku, przytulając się do ulubionego pluszaka. Że każdy uśmiech to dawka energii porównywalna z kubkiem kawy (chociaż czasem nie może jej zastąpić). Że zrobiłoby się wszystko, żeby je chronić, żeby nie przestawało się śmiać i żeby było bezustannie radosne. 

Mamy takie szczęście, że tych wszystkich 10 niespodzianek przydarzyło się nam na raz. Biorąc pod uwagę, że podobno byłam niemowlęciem jak z horroru, a jako matka muszę się jeszcze wiele nauczyć, zupełnie nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam. Nie jest idealnie. Pewnie nawet nie chciałabym, żeby było. Niespodzianki, które fundują nam Maleństwa, bywają jednak nie tylko naprawdę niespodziewane, ale i naprawdę fantastyczne!

1 komentarz: