poniedziałek, 15 września 2014

Bardzo osobisty wpis o nadmiernych ambicjach

Czytałam dzisiaj, dobrych ponad sześć miesięcy po porodzie, bardzo dobry wpis okołoporodowy na blogu mumandthecity. Od kiedy założyłam tego bloga, zastanawiałam się, czy w ogóle o porodzie pisać. Bo może jest to coś, co powinnam zachować dla siebie? Jeśli mam do siebie pretensje i uważam, że się nie sprawdziłam - to czym tu się chwalić? O czym tu publicznie opowiadać? Po co straszyć (przecież tak nienawidziłam, jak w ciąży mnie straszono)? Ale może ktoś ma podobne problemy. Może boryka się z presją otoczenia albo sam sobie stawia zbyt wysokie wymagania. Może komuś pomogę... A może sobie?

Rodziłam siłami natury. W szpitalu, w którym naprawdę o mnie zadbano (poza tym, że pojechałam do niego dwa razy, raz zbyt wcześnie i że nie dałam się wtedy w szpitalu zatrzymać, za co też mam do siebie pretensje, bez sensu zresztą). Urodziłam zdrowe, duże, śliczne dziecko, z którym po dwóch dniach mogłam spokojnie pójść do domu. Nadal jednak, najczęściej o czwartej rano, kiedy Mała budzi się na karmienie, męczę się z myślą, że zupełnie się na tej porodówce nie sprawdziłam, że kompromitacja i żenada. Właśnie o tym będzie. Zapowiadam szczerze. Proszę, żeby czytały tylko te osoby, które czują, że mają na to ochotę.

Od początku ciąży byłam przekonana, że poród to coś zupełnie do zniesienia. Że natura to tak urządziła. Że jestem młoda, zdrowa, silna, wysportowana, że mam "dobre biodra", że moja drobniutka Mama urodziła siłami natury dwoje dużych dzieci - że na pewno sobie poradzę. Utwierdziła mnie w tym przekonaniu szkoła rodzenia. Oddychanie, masowanie, piłki, wanna - wsłuchaj się w siebie, a wszystko będzie dobrze. Nadal wierzę, że to możliwe. Że się da. Że można przeżyć poród jako coś mistycznego, niesamowitego. Mnie się to nie udało.

Przez ponad dobę miałam bóle krzyżowe, które potem "zlały się" ze skurczami. Wiem to teraz, w szpitalu nikt o tym nie mówił. Wyraźnie mówiłam, że boli strasznie, od pleców. Wszyscy kiwali głową i mówili, że to skurcze przepowiadające, że na KTG nic nie wychodzi, że tak naprawdę to jeszcze nic i że będzie gorzej. Wtedy zaczęłam być naprawdę przestraszona.
[Ważne: Bóle krzyżowe ma tylko część kobiet. Nikomu tego nie życzę i naprawdę nie musi się to zdarzyć!]

Wiedziałam, że będę rodzić długo. U nas w rodzinie wszystkie kobiety rodziły długo, w ten sposób płacimy za szyjki macicy, które, odpukać, od co najmniej kilku pokoleń nie zawodzą. Byłam na porodówce prawie dobę. Wzięli mnie od ginekologa, u którego byłam na kontrolnej wizycie i który, kiedy siadłam na fotelu, wykrzyknął: "Ale przecież pani wody odchodzą!", o 9 rano. Wody się sączyły, mieli szybko indukować poród. Nie protestowałam, chociaż nie byłam zwolenniczką tego pomysłu. Czekaliśmy potem, aż się samo rozkręci, bo dolny biegun pęcherza płodowego dobrze trzymał. Ostatecznie podali oksytocynę (skurcze nagle z 50% skoczyły do 100%, z tych trzech godzin po oksytocynie już niewiele pamiętam, poza tym, że traciłam z bólu kontakt z rzeczywistością), wszystko ruszyło, a później Mała, po 20 minutowej drugiej fazie porodu, znalazła się na świecie.

I niby wszystko ostatecznie w porządku. Za drugą fazę porodu położna nas pochwaliła, na moje nerwowe pytania o to, czy bardzo byłam niewspółpracująca i jeszcze bardziej nerwowe przeprosiny, uśmiechnęła się tylko i powiedziała, że to nic nie szkodzi. Ale kiedy przy 5 cm rozwarcia zaczęły się skurcze parte, a ja przecież jeszcze wtedy zupełnie przeć nie mogłam... Tak bardzo chciałam to wszystko przeżyć z "godnością". Pokazać wytrzymałość. Być dzielna. A zostałam bardzo mocno skonfrontowana z własnymi ograniczeniami. Ze słabością. Z bezradnością. Byłam, tak naprawdę, mimo że otoczenie mnie wspierało, a Mąż cały czas był na każde zawołanie, sama. I jedyne, co wiedziałam i co pozwalało przeżyć to to, że ten ból musi się wreszcie skończyć.

Wiem, że nie byłam doskonałą rodzącą. Miałam jakieś takie durne wizje lekarzy kiwających głowami i mówiących: "Jaka ona dzielna" (tak mnie zawsze chwalili dentyści :P) i dumnego ze mnie Męża. Miałam wizję siebie jako bohaterki, rodzącej w pełnej godności ciszy, pamiętającej o oddychaniu i wzorowo grzecznej dla wszystkich. No i żadna z tych wizji się nie sprawdziła (chociaż rzeczywiście, nie bluzgałam i nie wymyślałam Mężowi, nawet mi to do głowy nie przyszło, za bardzo mnie bolało). Muszę z tym sobie jakoś dać radę. Jeszcze nie dałam. 

Rodzina się ze mnie podśmiewa. Zawsze musiałaś być we wszystkim najlepsza, perfekcyjna i w ogóle, ale akurat na porodówce mogłaś sobie odpuścić. Ale mi nie jest do śmiechu. Trudno być matką "dziecka idealnego", jeśli się na nie nie zapracowało w żaden sposób, nawet "idealnym porodem". Po prostu - takie jest, mimo że matka miękka i nieodpowiedzialna. Zadajesz sobie pytanie: czemu? Czemu, skoro jestem taka słaba i beznadziejna, dostałam dziecko, które jest naprawdę cudowne? Cieszę się z niego ogromnie i każdego dnia dziękuję za nie jak tylko mogę, ale przecież nie zasłużyłam. I dalej chyba nie zasługuję. Dlaczego, kiedy pojawia się któryś z rzadkich kryzysów, zamiast pomyśleć o tych biednych matkach, które mają dużo gorzej i przecież się trzymają, natychmiast pękam? Może jestem po prostu na macierzyństwo za słaba?

Dochodzę ze sobą do ładu. Korespondowałam z dwiema psycholożkami, dały dużo wsparcia. Wiem, że ten problem z pozoru jest śmieszny. Też się do niego czasem, coraz częściej, ironicznie uśmiecham...

A na koniec, żeby nie było tak śmiertelnie poważnie - moja własna anegdotka z porodówki.
Groszek ma już zaraz pojawić się na świecie. Właśnie skończył się przedostatni skurcz party.
- Panie doktorze, skurcz, skurcz! - krzyczę.
- Już, następny!?
- Nie, w łydce!
I taką miałam okołoporodową opiekę, że mój Ginekolog nie tylko powitał Małą na świecie, ale także, bardzo fachowo, rozmasował mi nogę ;).

4 komentarze:

  1. :) Jestem po dwóch porodach i Twój opis ani trochę mnie nie szokuje i nie widzę też powodu żebyś była niezadowolona z siebie, chyba że coś przemilczałaś? Byłam tak samo dzielna jak Ty, nie żartuję, moim zdaniem byłaś dzielna! Chociaż może jednak ja byłam mniej dzielna, bo zwyzywałam personel podczas pierwszego porodu, a na koniec drugiego poinformowałam wszystkich obecnych, że następne dzieci kupię, ponieważ nie zamierzam więcej rodzić. ;) ;) Poród, podobnie jak Ty, potraktowałam jak egzamin. Po latach okazało się, że jest tych egzaminów, w czasie wychowywania dzieci, znacznie więcej i do tego są jeszcze trudniejsze. Ten pierwszy (i drugi) to był " mały pryszcz". To jedynie wprawka i zapowiedź tego co jeszcze przed Tobą. Powodzenia! :)
    elaton :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję :). Nie przemilczałam nic albo przemilczałam dużo, zależy, jak na to spojrzeć. Zresztą - po dwóch porodach na pewno wiesz, że to, co napisałam, nijak się ma do tego, co tam naprawdę się działo ;). Ja właściwie do każdego z życiowych zadań podchodzę jak do egzaminu, doskonałe określenie. Jakiś syndrom wzorowej uczennicy chyba. Pozdrawiam serdecznie Ciebie i Egzaminujące Dzieci :).

      Usuń
  2. Witam - jestem tutaj pierwszy raz i będę zaglądać , bo ciekawie piszesz i wciągneła mnie Twoja opowieść.
    Mnie czeka to za 10 tygodni i mimo, że niektóre opowieści moga napawać mnie strachem lubię być świadoma i dobrze przygotowana- chociaż wątpie , że można się przygotować dobrze do porodu.. Myślę, że powinnaś być z siebie dumna, że wydałaś na świat siłami natury swoje maleństwo :) Pozdrawiam
    oczekiwaniee.blogspot.com

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję za odwiedziny, bardzo mi miło. Trochę się bałam, że te moje nieszczęsne wspomnienia wystraszą przyszłe Mamy... Miałam takie nastawienie jak Ty, więc czytałam i słuchałam o porodach przed - nauczyłam się tylko, że należy te historie traktować poważnie i że zazwyczaj nie są przesadzone ;), ale, i to chyba najważniejsze, ten ból zmierza do KOŃCA i jest to koniec, który, z mojej perspektywy wynagradza całe cierpienie :). Więc spieszę dodać, że mój Maluszek dodał mi takich skrzydeł, że wieczorem nosiłam już ją po całej sali (a kruszynką nie była), nic mnie nie bolało i wróciłam do siebie właściwie zupełnie błyskawicznie. A większość nieprzyjemnych rzeczy, które opisałam, może Cię po prostu ominąć! Życzę szczęśliwego rozwiązania i trzymam kciuki z całej siły!

      Usuń