piątek, 27 czerwca 2014

O czym marzę dla mojego Groszka?

Małe dzieci doskonale się czują poznając świat. Kiedy patrzę na Maleńką, widzę, że zdobywanie każdej nowej umiejętności sprawia jej szaloną przyjemność. Kiedy to piszę, właśnie siedzi w foteliku i wyśpiewuje, sprawdzając, jakie dźwięki może z siebie wydobyć. Jest tym zupełnie pochłonięta, a jeśli się tym zmęczy lub znudzi, zaraz zacznie się po prostu uczyć czego innego - jaka w dotyku jest pluszowa owieczka, jak smakuje grzechotka, co się stanie, jeśli pociągnie się mamę za ucho... Co się potem dzieje z tą naturalną radością poznawczą? Bo już moja Siostra specjalnej nie przejawia - konieczność odrobienia pracy domowej nierzadko równa się małej tragedii. Mam wrażenie, że dzieciom w którymś momencie wyrządza się jakąś potworną krzywdę...

Źródło: http://rozwojdziecka.edu.pl/
To chyba ten moment, w którym dziecko dowiaduje się, że MUSI się uczyć. Nie "chce". Nie "może" - MUSI. I to nie dlatego, że te umiejętności są w gruncie rzeczy naprawdę przydatne, w zasadzie nawet nie wie, że może mu się to przydać do czegokolwiek. MUSI i już, bo mu w szkole każą. Dodaje się do tego jeszcze, jakże rozkoszną motywację pod tytułem: "nie pójdziesz pograć w piłkę/do koleżanki/na podwórko, bo musisz się uczyć" i czyni się z tej konieczności największą tragedię pod słońcem. Robią to sobie nawet studenci. Mam koleżankę, która przestała jeździć na weekendy do domu, żeby się uczyć. Na pierwszym roku studiów. Płakała z tęsknoty. Z nauki niewiele wychodziło, a studia serdecznie znienawidziła. Jeśli poznawanie świata, czytanie książek, dowiadywanie się, jak działają różne przedmioty przedstawi się dziecku jako smutny obowiązek, przeciwstawiany zabawie i przyjemnościom, trudno się dziwić, że rekordy popularności biją dowcipy o tym, jak to sen o płonącej szkole jest najpiękniejszym na świecie.

Znowu miałam szczęście. Jako dziecko zdolne i z dobrą pamięcią, obowiązkowy materiał opanowywałam bardzo szybko i mogłam zająć się ciekawszymi rzeczami (książkami, zabawą, sportem...). Miałam dobre oceny, więc nie zostałam "zmiażdżona przez system", nikt mnie do nauki nie zmuszał, nie zdążyłam więc jej znienawidzić.Z własnej woli, wręcz w tajemnicy przed rodzicami, jako dziecko sześcioletnie, studiowałam na przykład "Leksykon chorób dziecięcych" (do dzisiaj pamiętam fragmenty). A kiedy przestałam się na dobre zbliżać do matematyki i fizyki (co do których, niestety, wmówiłam i dałam sobie wmówić, że nie jestem w stanie ich opanować, szkoda...), doszłam do wniosku, że nauka to najciekawsze zajęcie pod słońcem.

Chciałabym, żeby moja Córeczka lubiła się uczyć przez całe życie. Żeby wszystko interesowało ją tak bardzo, jak miękkie ucho pluszaka. Żeby nikt nie wmówił jej, że nauka to przykry obowiązek, a nie wspaniałe prawo. Marzę, żeby ciągle zadawała pytania i szukała odpowiedzi. Żeby wiedziała, że każda wiedza może jej się do czegoś przydać. Może się zmęczę, odpowiadając na pytania i dbając o intelektualną stymulację. Może dam czasami zły przykład, marudząc, że mi się nie chce (bo przecież żadna przyjemność nie cieszy, jeśli uprawia się ją na okrągło). Może czasem przyznam, że jakieś ćwiczenie czy zadanie naprawdę nie ma sensu. Może ciesząc się uczeniem nie będzie miała doskonałych ocen i nagród w konkursach (chociaż jakoś w to nie wierzę...). Ale zrobię wszystko, żeby utrzymać u Groszka na zawszę pasję poznawczą. W końcu ta naturalna ciekawość świata, która zaczyna się od naturalnej ciekawości struktury pluszaka, jest naprawdę cudowna!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz