niedziela, 28 czerwca 2015

Kilka obrazków z życia matki niewydolnej, czyli gdzie byłam, kiedy mnie nie było

Przytłoczyło mnie. Przygniotło. Trzy "etaty" to jednak trzy "etaty" i choćby się człowiek wypierał i upierał, że właściwie to jest cyborgiem i chwila przerwy mu niepotrzebna, bateria się kiedyś wyczerpie. Gwarantuję. Właśnie złapałam chwilę oddechu, spojrzałam z pewnym dystansem na ostatnie dwa miesiące i postanowiłam już więcej do takiej sytuacji nie dopuścić (który to już raz?). Parę krótkich rodzajowych scenek z tego czasu postanowiłam przedstawić jako usprawiedliwienie ciszy na blogu. Mam nadzieję, że nie wystarczą one, żeby uznać mnie za "wyrodną" matkę. Obiecuję poprawę.
Gdzie byłam, kiedy mnie nie było?

Scenka 1.
... w kuchni. 
Dziecko je płatki kukurydziane. Z podłogi w kuchni. Absolutnie-nie-świeżo-startej podłogi w kuchni. Wysypało je wcześniej z miseczki-niewysypki (nie pytajcie). Nad dzieckiem krążę ja, w T-shircie i gaciach, próbując ogarnąć w tym samym czasie kuchnię, obiad, słuchać audiobooka i uczyć się do egzaminu. Dziecko je płatki kukurydziane z podłogi, w dodatku przed obiadem i to jest już i tak ten lepszy wariant, bo wcześniej krzyczało wniebogłosy uczepione mojej nogi, podczas gdy próbowałam odcedzić makaron.
Scenka 2.
... w salonie (który jest właściwie pokojem dziecięcym. Tak jak sypialnia. Kuchnia jeszcze walczy). 
Próbuję sprzątnąć, bo potykam się o coś na każdym kroku. A poza tym - mam egzaminy, więc sprzątanie to obowiązkowy punkt programu. Chowam książeczki. Dziecko wyciąga książeczki. Tę najbardziej interesującą (taką, która zajmie Groszka aż na jakichś 10 sekund) głupia matka położyła przecież na samym spodzie. Chowam domino do pudełka. Domino wysypywane na podłogę daje doskonałe efekty dźwiękowe. Dziecko rechocze. Zbieram kredki. To najlepszy moment, żeby porysować. Po stole na przykład. Albo zeżreć kredkę. Czarną. Jak ta mama się zorientowała?

Scenka 3.
... pod kołdrą. 
Mama Męża przychodzi mnie odciążyć, żebym mogła pouczyć się do egzaminu i zabiera Groszka na spacer. Wypijam kawę. Zasypiam. Budzi mnie powrót Pań ze spaceru. Przesikaną na wylot pieluchę przyjmuję ze stoickim spokojem. Groszek zmęczony, chce spać. Dobra nasza, chwila spokoju, popracuję. Z drugą kawą siadam obok śpiącego dziecka na łóżku. Zasypiam. Budzi mnie Mąż, który wrócił z pracy.
 
Scenka 4.
... w strugach deszczu.
Na dworze leje. Mąż wraca z pracy mokry. Bardzo zadowolony z siebie. Oddaję mu równie zadowolone z siebie dziecko i oznajmiam, że idę pobiegać. Oboje patrzą na mnie z uprzejmym i nieco zaniepokojonym zdumieniem. Dziecko nawet mówi "pa" (chociaż przedtem nie zamierzało powiedzieć matce nic poza "NIEEEE" przez kilka dobrych godzin). Biegnę 5 kilometrów w strugach deszczu, słuchając Metalliki tak głośno, że prawdopodobnie, mimo słuchawek, słyszą ją także ludzie w mijających mnie autach. Mam chwilę spokoju.

Scenka 5.
... w wannie.
Siedzę w wannie. Słucham Pottera po angielsku (robię to zresztą prawie bez przerwy) z laptopa, równocześnie oglądając śmieszne koty, jedząc czekoladę i pijąc red bulla. Tak wygląda mój macierzyński relaks.

Scenka 6.
... na podłodze.
Zbudowałam domek z duplo. Taki śliczny. Dziecko burzy domek. Burzy też lotnisko. I przystanek autobusowy. I dworzec kolejowy. Dzięki temu mam 20 minut przerwy. Gram na tablecie w "Cooking Dash" (nie pytajcie). To nie jet odpowiednia rozrywka, nie daję sobie rady z dziesiątym poziomem.

Scenka 7.
... przed telewizorem.
Dziecko ogląda "Tomka i przyjaciół". Ja też oglądam "Tomka i przyjaciół", siedząc w pidżamie na podłodze. Wreszcie znalazłam odpowiednią rozrywkę. Groszek jest już w każdym razie na tę bajkę za mądry i trochę się nudzi, wyłącza więc telewizor. To, że nie poznałam ostatecznie losów "wagonów strachu" wywołuje u mnie zrozumiałą frustrację.

Jako że pisanie postów to doskonała rozrywka, ciągle jednak na poziomie nieco wyższym niż przygody dzielnych "du-du", proszę, zrozumcie, że dopiero teraz, w chwili, kiedy te wszystkie (te niewspomniane, mniej zabawne, również) scenki mam za sobą, mając równocześnie przed sobą wizję kilku spokojniejszych miesięcy (taaa, maj też miał być spokojny, tyyyyle było czasu, dopóki nie zachorowałam na dwa tygodnie), wracam i mam nadzieję pisać (dość) regularnie. Mam trochę nowych pomysłów, "matka-Polka-aktywistka" się we mnie obudziła, więc Was pewnie nieco pomęczę. Ale to potem, jak się trochę zresetuję ;). 
W każdym razie - wracam, bogatsza o gadającego, budującego z klocków i chodzącego (troszkę) Groszka i mocne postanowienie niebrania sobie na głowę większej ilości paskudztw, niż to absolutnie konieczne;).

A tak było w rzeczywistości - arcygrzeczny Groszek i zabawki ustawione w rządku. Tylko ta matka w kółko marudzi.

2 komentarze:

  1. Historie świetne. Samo życie. Niełatwo jest być mamą i ambitną studentką/naukowczynią/gospodynią/biegaczką... itp., itd. Siły i humoru życzę.
    PS Ale z tą kredką to jak się mama zorientowała?... ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dziękuję ślicznie :).
      Ślady po konsumpcji czarnej kredki widoczne były mniej więcej od nosa do brody, trudno było ich nie dostrzec :D.

      Usuń