środa, 10 grudnia 2014

Gafa stulecia, czyli o miejscach tramwajowych

Całkiem niedawno udało mi się popełnić gafę stulecia. Ustąpiłam mianowicie w tramwaju miejsca ciężarnej Pani, która... nie była wcale w ciąży. Sytuacja tym głupsza, że, Pani, z dzielnym i sympatycznym uśmiechem, powiedziała: "Ja nie jestem w ciąży, ja tylko tak wyglądam".  Żeby było śmieszniej (śmieszniej?!), wcale nie była gruba. Nie była nawet "duża". Gdyby była, pewnie nie rzuciłoby mi się w oczy, że pasek od płaszcza ma prawie pod biustem, a poniżej paska ubranie wyraźnie się wybrzusza (pewnie po prostu miała coś w kieszeni)... Pani uśmiechała się do mnie sympatycznie do końca podróży (co pozwala mi mieć naiwną nadzieję, że może nie było jej AŻ TAK bardzo przykro), a mi zabrakło nawet pomysłu na wytłumaczenie swojej pomyłki i nie wiedziałam, gdzie oczy podziać (muszę coś wymyślić, jakby mi się, nie daj Boże, kiedyś jeszcze coś takiego przydarzyło). Napisałam o tym potem Mężowi, który przytomnie odpisał: "No widzisz, dlatego ludzie nie ustępują miejsca w tramwajach." Ech, no właśnie...

Bo ja ustępuję. W sumie ustępowałam zawsze, a po przejeżdżeniu komunikacją miejską właściwie 9 miesięcy ciąży (całkiem komfortowej, ale jednak ciąży), robię to jeszcze częściej. Jestem zdecydowaną przeciwniczką uznawania, że KAŻDY młody człowiek ma obowiązek ustąpienia KAŻDEJ starszej osobie (bo młody może być chory/słaby/kontuzjowany, a starszy być w świetnej kondycji i jechać właśnie pielić ogródek). Generalnie jednak, jeśli czuję się zdrowa i silna, ustąpię miejsca każdemu, kto wygląda na mniej zdrowego i silnego niż ja. Kobiecie, mężczyźnie, dziecku, nastolatkowi/nastolatce - wszystko jedno. Nie utrzymuję, że zawsze takie osoby zauważam, ale bardzo się staram. I, mimo że prawdopodobnie zrobiłam Współpasażerce z piętnastki przykrość (tak sobie marzę, że kiedyś to przeczyta, skoro zabrakło mi "jaj", żeby sprawę wyjaśnić na bieżąco), uważam, że, z dwojga złego, lepiej przesadzić w tę stronę.

Ze swoich przejazdów ciążowych pamiętam całkiem sporo pozytywnych sytuacji. Najczęściej ustępowały mi miejsca panie w średnim wieku. Takie, które pewnie doskonale wiedzą, czym jest ciąża i jak niedobrze można się w ciąży czuć. Raz ustąpiła mi miejsca staruszka - bardzo się upierała, a ja naprawdę nie wiedziałam, czy powinnam skorzystać z uprzejmości. Zdarzało mi się, że ktoś mnie przepuścił w kolejce w sklepie albo że sprzedawczyni obsłużyła mnie poza kolejką. Nie zabiegałam o takie "specjalne traktowanie" - czułam się dobrze, mogłam w tej kolejce spokojnie poczekać, jak wszyscy. Tramwaj to jednak nieco inna sprawa - samopoczucie swoją drogą, ale bezpieczeństwo - swoją. Bardzo się bałam, że ktoś mnie przypadkiem popchnie, tramwaj szarpnie i w coś uderzę brzuchem - pewnie przesada, ale czasem do nieszczęścia niewiele trzeba. Starałam się więc siadać. Raczej nienachalnie, wsiadałam blisko pętli, więc problemy zdarzały się rzadko. Ale trzy przygody zapamiętam bardzo dobrze...

Pierwsze (i jedyne właściwie) poranne ciążowe mdłości przeżyłam w tramwaju, jadąc na zajęcia. Było mi NIEDOBRZE, wielkimi literami i, właściwie jeszcze rozstrzelonym drukiem. Oczywiście stałam, w dodatku w tłoku. Obok siedziała grupka gimnazjalistów. Strasznie głośni. Miałam wrażenie, że każde ich słowo sprawia, że jeszcze bardziej mnie mdli, bo obija mi się po czaszce. Czułam się fatalnie i, oczywiście, byłam poirytowana, ale nie mam do nich najmniejszych pretensji - czwarty miesiąc, nawet moi dobrzy znajomi się nie orientowali, ze jestem w ciąży zanim im nie powiedziałam, co dopiero chłopcy, którzy z ciężarnymi pewnie nie mieli zbyt dużo do czynienia. Mam natomiast trochę pretensje do siebie, bo powinnam była po prostu grzecznie poprosić o ustąpienie miejsca. Nikt nie ma obowiązku czytać mi w myślach, a mam taką szczególną właściwość, że raczej nie widać po mnie słabszego samopoczucia. Ostatecznie - postanowiłam po prostu wysiąść i przejść się kawałek, co okazało się bardzo rozsądnym posunięciem.

Kiedy swój zwykły płaszczyk zamieniłam na "namiot" i brzuszek porządnie mi urósł, miałam nadzieję, że będzie się już dało mój stan bez problemów dostrzec. Nie dostrzegło go sześciu w miarę młodych panów, siedzących i patrzących w okno, podczas gdy obok stałam ja (7 miesiąc ciąży, WYRAŹNY brzuch) i dziewczyna o kulach. Przypuszczam, że nie wszyscy byli chorzy lub dramatycznie zmęczeni (jeśli tak to, cóż, przepraszam). Rozumiem, że nieco obawiali się mnie "urazić", więc na wszelki wypadek nie sugerowali mi "brzucha". Inny pan, w innym tramwaju, ustąpił mi kiedyś miejsca, niemal czekając aż go ochrzanię, że przecież wcale nie jestem w ciąży (poważnie, taką miał minę ;)). Ale jeśli ktoś porusza się o kulach, to raczej trudno mieć jakiekolwiek wątpliwości co do tego, czy przypadkiem nie byłoby lepiej, żeby usiadł!

Ok, z ustępowaniem miejsca bywa różnie, czasem ktoś się po prostu zagapi, zawsze można grzecznie poprosić, jeśli się potrzebuje. Jednak twardo uznałam, że jeśli uda mi się usiąść przy pętli, to już siedzieć będę, chyba że zdarzy się sytuacja wyjątkowa. Wiem, ciąża to nie choroba, nawet nie czułam się chora, komuś choremu pewnie bym jednak ustąpiła, ale kwestie bezpieczeństwa przeważyły. Niestety - nawet taka postawa nie zawsze spotyka się ze zrozumieniem. Dość błotnistą zimą zajęłam miejsce, popełniając strategiczny błąd i zakrywając brzuch torbą, którą położyłam sobie na kolanach, żeby jej nie wybrudzić. Pewien starszy pan nie miał dość energii, żeby postać parę przystanków, miał jej natomiast dość, by uskuteczniać prawdziwe sceny i zademonstrować mi, jak to bardzo jestem niegrzeczna, że mu miejsca nie ustępuję. Chrząkał, kaszlał, przestępował z nogi na nogę, patrzył na mnie wymownie, uderzał mnie torbą, szturchał, kręcił głową... Nie było to pewnie z mojej strony zachowanie wzorowe, ale zadbałam o to, żeby, kiedy wreszcie usiadł na zwolnionym przeze mnie miejscu, dobrze widział mój wydatny brzuszek. Ba, nawet zaczęłam się, idąc, nieco mocniej kołysać. Co tu dużo mówić - zależało mi na tym, żeby mu się zrobiło głupio.

Byłam naprawdę skonfundowana swoją pomyłką, co do "stanu" Współpasażerki. Znając siebie, na jej miejscu, strasznie bym tę sytuację przeżywała, wmawiając sobie, że to najlepszy dowód na to, że jestem gruba i zagryzając smutki tabliczką czekolady. Wolałabym oczywiście tej gafy uniknąć. Ale z drugiej strony... Gdybym miała się potem przez cały dzień zastanawiać, czy przypadkiem się nie uderzyła albo nie poczuła słabo przez to, że postanowiłam jej nie ustąpić, że przecież tak niedawno psioczyłam na społeczeństwo, że niewrażliwe, cisnąc się w tłoku z brzuchem i już zdążyłam zapomnieć, jak to jest... Trudno, będę się upierała, że wybrałam mniejsze zło. I mam cichą nadzieję, że moja Współpasażerka, kiedy już jej przejdzie złość lub smutek, też dojdzie do takiego wniosku (i, nie daj Boże, nie będzie się przeze mnie katować żadną dietą...).


3 komentarze:

  1. Czasem zdarzają się takie sytuacje :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Cześć,
    pozwoliłam sobie nominować Twój blog do wyróżnienia Liebster Blog Award. http://kornelkowy.blogspot.com/2014/12/liebster-blog-award.html
    Pozdrawiam Kasia

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja nie podróżuję komunikacją, no chyba że w ramach rozrywkowych z Młodą która uwielbia autobusy. W ciąży nie jeździłam, więc nie miałam jak sprawdzać czy mi ustąpią miejsca. Sama nie ustępuję - bo jeżeli już jadę, to z małym dzieckiem i nie będę przecież z nią stać na ręku trzymając się drugą. Ale fakt - lepiej "złej" osobie ustąpić, niż potem mieć wyrzuty że się tego nie zrobiło ;))

    OdpowiedzUsuń