Czytam
i oglądam wiadomości, czytuję rodzicielskie (przepraszam, ale słowa
"parentingowy" naprawdę nie mogę zdzierżyć) blogi, a nawet, z
etnograficznej ciekawości, zaglądam na strony i portale, których
redaktorzy mają poglądy skrajnie różniące się od moich. Nie jestem
odcięta od świata. Ale mam wrażenie, że żyję w zupełnie innym świecie niż (niektórzy) moi bliźni. Mam szczęście czy klapki na
oczach? Czy może to jednak kwestia nastawienia? Nie tylko
(po)Świątecznego?
W moim świecie matki nie "machają gołym cycem na prawo i lewo" i nie zmieniają brudnych pieluch na stole w restauracjach. Poważnie. Nigdy w życiu nie widziałam czegoś takiego. Ba, w moim świecie dzieci w knajpach są raczej grzeczne i urocze. Słowo honoru. Nie wrzeszczą, potrafią zająć się sobą, a jeśli nie potrafią - zajmują się nimi rodzice, nawet jeśli czasem wynika z tego konieczność zjedzenia całkiem lodowatej zupy. Co więcej - w moim świecie ludzie w restauracjach generalnie zachowują się bardzo różnie, ale w 99% przypadków to zachowanie ma jakiś powód, na który jestem w stanie wpaść, nawet nienadmiernie się nad tym zastanawiając i który, chociaż niekiedy z pewnym wysiłkiem, jestem w stanie nawet zrozumieć. I dać sobie spokój.
W
moim świecie matki kochają swoje dzieci i są gotowe zrobić dla nich
wszystko. Nawet matki nastoletnie, czy inne, które, patrząc na to
stereotypowo, "niespecjalnie rokowały". Jeśli popełniają błędy - jest im
potem bardzo źle i przykro, mają wyrzuty sumienia i z całych sił starają
się je naprawić. W moim świecie różnorodne rodzicielskie
niedoskonałości czy zaniedbania zazwyczaj nie wynikają ze złej woli,
nieodpowiedzialności i generalnego zepsucia, tylko z drobnego
niedopatrzenia czy nieprzewidzenia wszystkiego... Dlatego w moim świecie
ludziom, którym przydarza się nieszczęście, próbuje się pomóc i
współczuje, zamiast doszukiwać się w nich winy i wad.
W
moim świecie uczniowie i studenci nie są bandą przykutych do komórek
matołów. Nie są mało inteligentni, nie są coraz głupsi, nie są życiowo
niezaradni. A mój świat nie ogranicza się do uniwersytetu i naprawdę
dobrej podstawówki, do której chodzi Siostra. Praktyki robiłam w
ogromnej integracyjnej szkole, o której można powiedzieć dużo, ale na
pewno nie to, że uczą się w niej same "elity". I w tym moim,
zróżnicowanym nieco, świecie, dzieci są generalnie miłe i ciekawe
świata, a studenci - raczej sympatyczni, życzliwi i naprawdę
inspirujący. Wychowany na ulicy, bardzo zaradny chłopaczek, który
powtarzał drugą klasę, bo nie umiał czytać i, ze stoickim spokojem
twierdził, że "skoro zaliczył już kibla, to się nie musi już tego uczyć",
budzi moją sympatię i odruch pomocy, a nie gniew i oburzenie, szczególnie, kiedy
słyszę, że, dzięki wysiłkom pani metodyk, z czytaniem radzi sobie już
naprawdę dobrze.
W moim świecie młodzi ludzie nie wywołują powszechnego zgorszenia "kopulacją" na ulicach. Najostrzejszym określeniem, jakiego mogłabym użyć, jeśli chodzi o zjawiska, które obserwuję, to "publiczne okazywanie uczuć". Najczęściej pozytywnych, nawet bardzo - więc wcale mi to nie przeszkadza, raczej wywołuje uśmiech a nawet wzrusza. W moim świecie na szczęście całujące się (czasem naprawdę namiętnie) pary przeważają nad parami ludzi, którzy okazują sobie zgoła inne uczucia, na przykład wyzywając się lub dając sobie w mordę. W moim świecie młodzi ludzie są zupełnie w porządku - większość z nich wie, do czego służą kosze na śmieci, słuchawki do telefonu, ławki i oparcia, parki, środki komunikacji miejskiej...
W moim świecie nie ma mnóstwa otyłych dzieciaków, zaniedbanych, nieestetycznych bab i niechlujnych, niedomytych facetów. Nie ma mnóstwa ludzi, którzy żywią się wyłącznie fast-foodami i czekoladą, nie dotykają warzyw i owoców, a w dodatku w ogóle się nie ruszają, więc, oczywiście odpowiednio fatalnie i nieprzyjemnie dla otoczenia wyglądają. Jest w nim natomiast wielu ludzi, którzy biegają, nawet kiedy na dworze mróz i śnieg, jest kolejka pod natryski na siłowni i jest mnóstwo pięknych, zadbanych, radosnych ludzi, na których miło się patrzy i którym się trochę nawet zazdrości.
W
moim świecie istnieje mnóstwo szans i okazji, znacznie więcej, niż
mieli ich moi rodzice czy dziadkowie. Można pracować, uczyć się, starać i
osiągać swoje cele. W moim świecie, przy pewnej dawce samozaparcia,
można dokonać niemal wszystkiego. Można też pogodzić ze sobą mnóstwo
rzeczy, jeśli tylko nie oczekuje się Bóg wie czego i nie jest się
przekonanym o własnej wszechwyjątkowości, bo wtedy, chociaż z pewnością
także można zrealizować swoje marzenia i potrzeby, to ze "szczęściem" i
zadowoleniem z życia może być, chociażby przez jakiś czas, gorzej. W
moim świecie da się też żyć całkiem szczęśliwie, nie zarabiając dużo
więcej niż tyle, żeby starczyło na średniej jakości jedzenie, ubranie i
mieszkanie...
W
moim świecie przeważają ludzie uprzejmi. I nawet jeśli miewam czasem do
czynienia z kimś, kto ma naprawdę zły dzień, co kończy się tym, że w
skrytości ducha jestem przekonana, że ma on naprawdę zły charakter, to
nie zdarza się to na tyle często, żebym mogła z pewną odpowiedzialnością
powiedzieć, że współczesne dzieciaki są głupie i niewychowane,
współcześni mężczyźni - zbabiali albo chamowaci, współczesne matki -
rozkapryszone i roszczeniowe, a staruszkowie - zgorzkniali i
nieuprzejmi. [Jedynym uogólnieniem, na które, bez szybkiego odwołania
swoich słów albo jakichś zastrzeżeń, sobie pozwoliłam, była moja
dramatycznie negatywna opinia o włoskich kierowcach (w ogólności,
niestety). Ale to tylko skutek szoku;).] Jeśli nawet czasem mam ochotę,
pod wpływem jakiejś przygody, powiedzieć, że polska służba zdrowia to
prawdziwe skupisko ignorantów, polscy uczniowie to banda kretynów
nieumiejących czytać, że prawdziwi mężczyźni to już dawno wyginęli, a
skoro starszym ludziom tak bardzo wszystko wokoło przeszkadza, to może
niech już lepiej siedzą w domu, jakoś zaskakująco, niemal natychmiast, pojawia
się mocny dowód na to, że moje uogólnienia to bujda na resorach. A jak
się dłuższą chwilę zastanowię, to jest mi ich po prostu wstyd, bo oparte
są właściwie na niczym.
Wcale
nie upieram się, że ten mój cudowny świat nie wynika z tego, że mam
szczęście do ludzi i do świata. Nie chciałabym też, żeby z tego, co
napisałam, wynikło, że jestem ślepa na problemy i dramaty, które
przydarzają się otaczającym mnie ludziom, bo nie jestem. Nie piszę o
problemach i dramatach, które, niestety, ku mojej rozpaczy, rozgrywają
się także w moim świecie. Piszę o bzdurach, z których oczywiście można
uczynić problem i dramat. Albo ich po prostu, nawet zupełnie świadomie -
nie dostrzegać.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz